Był rok 1914, początek I Wojny Światowej. John, jako jeden z wielu żołnierzy powołanych pod broń, wyruszył na front.
Chwilę wcześniej, bo dosłownie kilka miesięcy, ukończył studia, uzyskując tytuł licencjata z filologii klasycznej oraz magistra z językoznawstwa porównawczego, po kilku latach miał także zasłynąć jako profesor języka staroangielskiego. W owym czasie jednak o tym nie wiedział.
Podczas swych badań językowych odkrył słowo, którego znaczenie było w owym czasie niepewne, pochodzące ze staroangielskiego "Earendel". Domyślił się nasz bohater, że chodziło o gwiazdę poranną. Tak oto powstała pierwsza z legend Śródziemia: legenda o Earendilu Żeglarzu, który opuścił dom i popłynął na niebo, by w mrokach nocy z nieba nieść ludziom nadzieję na nowy dzień:
I tam usłyszał daleki płacz,
i łez deszcz rzęsisty odczuł,
i spostrzegł, że to świata wrak
spływa do przebytych mroków.
Stanął, gotowy płynąć w dal
ku ziemiom, co ledwo pożegnał,
nie zlękł się już nieba bez gwiazd
ni dróg bez jednego człowieka.
Za Słońcem tęskniąc, u steru trwa,
aż wpłynął na bezdroża nieba,
by w zimnym mroku światło dać
i ogień, co zwie się "nadzieja".
– J.R.R. Tolkien, Narodziny Nowego Świata, październik 1914, tłum. Dawid Pieper
Wiele lat później przyjaciel zapytał Johna: "Jakie jest tło tego wiersza"? Zapytany jednak odparł: "I don’t know. I’ll try to find out." – "Nie wiem. Spróbuję się dowiedzieć."
Minęły 23 lata. W roku 1937 ukazała się pierwsza jego powieść: "Hobbit, czyli tam i z powrotem" – pierwsza powieść fantasy i pierwsza osadzona w zrodzonym wśród wojennego chaosu świecie, jak go John nazwał, Śródziemia.
Poco piszę o rzeczach tak dobrze znanych – ktoś mógłby się zapytać. A no dlatego, by coś wam pokazać i uzasadnić pewne swoje opinie.
Śródziemie jako świat w umyśle Tolkiena powstawało 23 lata, nim osadził w nim pierwszą książkę, w dodatku – nazwijmy rzecz po imieniu – więcej mającą z baśni niż eposu. Pierwsza powieść kierowana do dorosłego czytelnika pojawiła się 40 lat po tym, jak Earendil na słowach wiersza popłynął, by rozjaśnić noc.
Nawet jednak wtedy Tolkien pisał w liście do C.S. Lewisa:
"Pisanie historii niczym nie różni się od wędrówki – może tym jednym, że kroczysz po świecie snów, a nie po lądach Ziemi. Jednak, tak jak kartograf dostrzec musi górę czy rzekę, nim nakreśli ją na swej mapie, tak pisarz nie zapisze żadnego słowa, do póki nie stanie w cieniu tego, co tworzy. I nawet wtedy – ani autor, ani geograf, ani żaden czytelnik nie może być pewien, iż nie odkryje niespostrzeżonej wcześniej doliny czy skały, gdy z tego cienia się wyłoni."
J.R.R. Tolkien, list z roku 1955, tłum. Dawid Pieper
J.R.R. Tolkien zmarł w roku 1973, 59 lat po zapisaniu pierwszych legend Ardy. W ciągu tych 59 lat zdążył wydać dwie, tak, dwie powieści: "Hobbita, czyli tam i z powrotem" oraz "Władcę Pierścieni". Chciał, choć nie zdążył, wydać także historię pt. "Dzieci Hurina". Poza powyższymi, napisał też wiele wierszy.
Wliczając "Dzieci Hurina", mamy tu do czynienia z trzema historiami stworzonymi przez ponad półwiecze.
I, nim pojawią się słowa, że po prostu tak wolno pisał – zdążył wydać szesnaście prac naukowych, w tym pierwszy wykaz gramatyki staroangielskiej i starowalijskiej, plus szereg przekładów z owych języków.
Dlaczego o tym wspominam? Ja wiem, że Tolkiena nazywa się mistrzem; wiem także, że mało kto ma tyle cierpliwości i samozaparcia, by przez tyle lat z taką drobiazgowością opracować każdy szczegół świata. A muszę tu zaznaczyć, że Tolkien nigdy nie wstrzymywał się z kolejnymi książkami, nie pisał ich czekając od premiery do premiery, jak dzieje się dziś – całość "Władcy Pierścieni" została oddana przez niego do wydawnictwa jednocześnie.
Chciałbym jednak wspomnieć o pewnym problemie:
Dawno, dawno temu w umyśle pani Rowling zrodził się pomysł na pewien cykl. Napisała pierwszą część, wydała; potem drugą. Pisała je tak kolejno, ale stało się nieszczęście, oto bowiem na etapie części kolejnych pojawiały się nowe pomysły, których wprowadzanie całkowicie odlogiczniało poprzednie.
Wydała część ostatnią. To miał być koniec. Ale, pieniążków było widocznie zbyt mało, bo zaczęły się pojawiać części, rzekłbym, przeklęte i przefantastycznione, często kreśląc kolejne dawne założenia i czyniąc chaos, z jakiego Melkor byłby dumny.
Pani Canavan stworzyła wspaniałą trylogię – "Trylogię Czarnego Maga". Stworzyła krainę, Kyralię, cały świat. Potem jednak uznała, że warto do niej wrócić.
Wydała kolejne opowieści "Trylogię Zdrajcy", fizycznie zmieniając założenia poprzednich liter.
Nagle bowiem się okazywało, że ktoś coś źle zauważył, ktoś skłamał, a kto inny o czymś zapomniał.
Pan Flanagan stworzył jeden z moich ulubionych książkowych tytułów: "Zwiadowców".
Stała się jednak tragedia, bo pomysłów coraz mniej, a pisać by się chciało. Tak więc posplatał i poprzeplatał, że stworzył nowe dzieła, a owszem, przyjemnie się to czyta, ale… Chyba trochę są niezgodne z tym, co naskrobano wcześniej.
Podobnież u Curriego, podobnież u wielu, wielu innych. Znam tylko 2, słownie, dwa przykłady, gdy błędów nie ma lub prawie nie ma: Pratchett oraz le Guin.
Co chcę przez to powiedzieć?
Po pierwsze, że jeśli tworzymy jakiś świat, nikt, a w szczególności autor nie może go zmieniać. Ta kraina już istnieje, powstała pod dotykiem pióra na kartach papieru, w wyobraźniach czytelników jest pełna dźwięków i obrazów.
Jeśli zaś autor już nie potrafi trzymać się tego, co stworzył; jedyne, co widzi, to możliwości zmian… Czas chyba, by opuścił swój świat i pozostał jedynie obserwatorem tego, jak staje się on coraz piękniejszy i żywszy.
3 komentarze
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Tak, serio, w „Świecie Dysku” nie widzisz problemów? OK, może i nie ma jawnych sprzeczności, ale ewidentnie widać w miarę pojawiania się nowych części, jak ten świat ewoluuje. Pewne rzeczy np pojawiają się w „Kolorze magii”, ale w którejś tam kolejnej zobaczysz zuepłnie inne podejście do nich, a dodatkowo tak pokazane w niej są, jakby nigdy wcześniej nie było o nich mowy, jakby dopiero się pojawiły.
Zgadzam się w stu procentach z cytatem z listu. Dokładnie tak samo to odczuwam.
Temat jest ogólnie bardzo ciekawy. Podejrzewam, że godzinami można by się spierać o to, co autorowi wolno robić z jego własnym światem, a czego nie wolno. Albo czy w ogóle wolno mówić autorowi, co mu wolno. 🙂
Pytanie, czy tego nie powinien wiedzieć przypadkiem sam autor? Co za czasy nastały – bo to chyba znak czasów – że wielu autorów traci szacunek do tego, co tworzy? I dopiero czytelnik musi się o to upominać. Nie, nie zrzucałabym wszystkiego na chęć zysku, choć niewątpliwie jest to ważny czynnik.
Właśnie, jeszcze w kontekście tych rozważań o tworzeniu własnych światów, bardzo podoba mi się opowiadanie Pratchetta „Ostateczna nagroda”. Polecam.
Ciekawe refleksje i trudny problem. Zgadzam się, że pewnych cyklów nie należy przeciągać, dla dobra ich samych. Każde uniwersum ma swój okres wzrostu, kiedy z mniej dojrzałego staje się coraz bardziej dojrzałe. Dojrzewa razem z autorem. Potem przychodzi punkt kulminacyjny, gdzie dzieło osiąga maksimum swojej dojrzałości rozumianej szeroko, w zależności od gatunku. Potem jakość tego dzieła, czy generalnie twórczości danego autora zaczyna się obniżać, a zadaniem twórcy jest zorientowanie się, kiedy powiedzieć stop, jeśli leży mu na sercu dobro dzieła, a nie tylko portwela. Pytanie, kto ma większe prawo do kreacji świata, autor, czy czytelnik, a może zależy to od stopnia zgodności fabularnej utworu z danym kanonem, pozostaje moim zdaniem otwarte. Trudno udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi.