Słonko już dawno skryło się za horyzontem, wszystkie grzeczne dzieci położyły się spać… No cóż… Nigdy nie udawałem, że jestem grzecznym dzieckiem.
Z resztą nie jestem w tej kwestii osamotniony, za oknem bowiem właśnie ktoś wysiadł z samochodu i, zanosząc się kaszlem, szuka kluczy.
Zainspirowany wpisem na "Grajdołku Elanor", postanowiłem opowiedzieć wam o mojej drodze pisarskiej. Kto wie, może komuś przypadkiem z czymś pomogę.
Tajemnica Srebrnej Katastrofy
Ja zawsze połykałem książki. Oczywiście, nie będę tu wyjątkiem wśród Eltenowiczów, fantastykę przede wszystkim, ale także i wiele innych gatunków. Jak to bywa wśród młodego czytelnika, wydawało mi się, że także potrafię coś napisać. I, także jak to u młodego czytelnika bywa, wymyśliłem sobie napisanie powieści.
Przyznać wam muszę, że moje umiejętności pisarskie na poziomie klasy czwartej pozostawiały bardzo wiele do życzenia. Na szczęście miałem na tyle rozsądku, by nigdzie tej swojej twórczości nie publikować.
Zaczęła więc powstawać książka o wielce orginalnym tytule "Tajemnica Srebrnego Kryształu".
Dość szybko projekt porzuciłem i nikomu go, szczęśliwie dla mnie, nie pokazałem wtedy. Przyznać jednak mi wypada, że chyba nigdy później nie napisałem tak wielu stron poświęconych jednej historii.
Wiele lat później, gdy odkryłem ów dokument na swym komputerze, przeczytałem i oczom nie wierzyłem.
"Czy naprawdę da się aż tak popsuć każdy opis, naiwnie zbudować fabułę, niepoprawnie napisać zdania?" – Zastanawiałem się, ze zgrozą wertując kolejne strony, a stron tych było 19.
Niektórzy znajomi z owych czasów mieli wątpliwy zaszczyt czytać te wypociny, przekazane już im jedynie w celach komediowych – do dziś mi wypominają co inteligentniejsze inaczej ustępy.
Do jednego tylko książka się przydała. Oczywiście, niezwykle inteligentne było, by ukryć tytułowy srebrny kryształ w labiryncie przed Cieniami, a potem go szukać, bo się oczywiście zapomniało, jak ten labirynt jest zbudowany, co? No dobra, fabuła na książkę idiotyczna, ale do prostej gry nadała się całkiem nieźle.
I tak powstał "Srebrny Labirynt".
Promień Nadziei
Nie wiem, jak dalej potoczyłyby się losy niedoszłego pisarza Dawida, być może nigdy już nie wyszłoby spod mego pióra żadne opowiadanie, gdyby nie Kuba Nowicki (Ambulocet). Kuba mianowicie, podobnie jak ja, zaczął pisanie w podstawówce książki.
Podobnie jak w "Tajemnicy Srebrnego Kryształu", także i w "W Poszukiwaniu Jednorożców" poziom złożoności fabularno-narracyjnej powalał na kolana (z bezsilnej rozpaczy i niemego zapytania do Księżyca, "jak można coś aż tak zepsuć"). Różnica jednak była taka, iż powieść Kuby nie zamknęła się na kilkunastu stronach, a raczej przerodziła się w coś dłuższego, co dorastało razem z twórcą.
Dość ochoczo zabrałem się do współpracy nad omawianiem fabuły powstających rozdziałów i korekty rozdziałów poprzednich. Przy okazji, jak mam nadzieję, całkiem nieźle zamieszałem w głowach czytelnikom, wymyślając kilka scen, które zostały wprowadzone, a za które pewnie niektórzy zechcą skręcić mi kark.
Z biegiem lat Kuba przepisał te pierwsze, nieszczęsne rozdziały tak, iż teraz powieść już prawie nabrała kształtu. Już prawie, bo w ostatniej jej korekcie, jaką otrzymałem kilka tygodni temu, już mam całą listę błędów, które radośnie prześlę na dniach.
Jednak, musiałem i muszę przyznać, że "Promień Nadziei" (tytuł po pewnych zmianach globalnych), choć nie jest arcydziełem, spokojnie może być uznany za dobrą książkę przygodową, dotykającą ciekawych zagadnień i trudnych tematów.
Ognie Reviny
Niejako zachęcony sukcesem przy doradzaniu Kubie, jak tu jeszcze bardziej zagmatwać zagmatwane wątki (wspomnijcie mnie przy Graczymirze i Tereliusie), postanowiłem raz jeszcze spróbować szczęścia. Były to te lata, w których miałem jeszcze sporo czasu.
Wtedy zaczął się rozwijać zawieszony niestety projekt, jakim była gra komputerowa "Ognie Reviny, Forteca Cieni".
Choć jej fabuła nie grzeszyła błyskotliwością ani wielkimi odkryciami, nawet dziś muszę przyznać, że jestem dumny z kilku pomysłów, jakie wtedy zakiełkowały. Mam więc i szczerą nadzieję, że do projektu powrócę.
Równolegle zacząłem jeszcze na starym Klangoblogu kolejne pisarskie próby, jakich przedmiotem była powieść, która stać się miała prequelem dla gry.
Przyznam, że gra wyszła mi lepiej od tej powiastki – zarówno na poziomie złożoności wydarzeń, jak i języka. Długo także projekt nie przetrwał, gdyż zaraz doszło do awarii blogów.
Do dziś co prawda czasem mnie kusi, by odgrzebać notatki, dokonać korekty i zacząć od nowa…
Jest tylko jeden problem. Nie marzyłem nigdy o karierze pisarza, głowieniu się nad wydawaniem książki, a przede wszystkim związywaniu się z tego typu projektem.
Jednak ten mały twór niejako zachęcił mnie do dalszych prób – prób, jakich efektem są (gorsze czy lepsze) opowiadania na tym blogu.
Co lubię, czego nie?
To trudne pytanie.
Lubię opisywać, szczególnie miejsca. W tym aspekcie zawsze miałem dość duże pokłady wyobraźni, tak więc – gdy tylko potrzebna była sceneria, tło dla wydarzeń – bez trudu je tworzyłem i dostrzegałem: od pojedynczych drzew po góry.
Za tym idzie także i tworzenie całych historii kształtujących dany obszar czy kraj.
Lubię także, choć trochę mniej, opisywanie przeżyć bohaterów, ich myśli czy refleksji.
Czego zaś nie lubię, a czego nie umiem?
Są przede wszystkim dwie takie rzeczy.
Nie lubię, nienawidzę pisać dialogów. Teraz już mniej, ale kiedyś potrafiłem rezygnować z pomysłu wyłącznie ze względu na ilość sekcji dialogowych, jakie się pojawiały.
Nie lubiłem także opisów przemieszczania się, podróży, przemijających dni. Łatwiej mi pisać opowieść jako zbiór obrazków, klatek z filmu, niż ciągłą linię przechodzącą z jednego wydarzenia do drugiego.
Może też ze względu na powyższe dwie trudności chętniej sięgam po krótsze teksty, gdzie nie gra to aż tak dużej roli?
Dobra, a teraz autoreklama
Pewnie wiele osób czytających tego bloga zna większość moich tekstów epickich. Pozwolę sobie jednak tutaj podsumować je w kolejności pisania zarówno po to, by zachęcić do lektury, jak przybliżyć okoliczności ich powstania, może komuś to pomoże w jakimś prywatnym projekcie pisarskim?
Wygnani
To jest pierwsze opowiadanie, jakie w życiu napisałem tak dla siebie, nie jako pracę domową z polskiego na zadany temat. I choć widzę pewne niedoskonałości, a czasem mierzi mnie, by coś skreślić, coś dopisać… Zostawię je takim, jakie jest.
"Wygnani" opowiadają historię załogi misji kosmicznej, której statek rozbija si na powierzchni Księżyca. Choć NASA jest w stanie wysłać ratunek, nie jest gotowa tego uczynić z powodu ogromnych kosztów, jakie pochłonęłoby takie przedsięwzięcie.
Do napisania tekstu skłoniły mnie właśnie refleksje nad tym, czy w przedstawionej sytuacji bylibyśmy gotowi – jako ludzie – pomóc. Historia ta jest niejako efektem odpowiedzi, jakich sam sobie udzieliłem, a także… nadziei.
Zapomniany Horyzont
To dość dziwne opowiadanie, przyznaję bez bicia. Nie wiem dziś, czy opublikowałbym je powtórnie. Być może zniknęłoby w koszu, gdybym miał się czas nad tym zastanowić. Ale czasu nie miałem, bo powstało pod wpływem emocji.
"Zapomniany Horyzont" tak po prawdzie nie ma fabuły, niemal całe (z wyjątkiem kilku pierwszych i ostatnich słów) jest retrospekcją o wojnie, zniszczeniu i ucieczce garstki ocalałych.
A źródło? Do powstania tej historii skłoniły mnie emocje dotyczące Dnia Niepodległości.
Zgaszona nadzieja
To mój ulubiony z moich tekstów. Kolejne opowiadanie, w którym niewiele jest akcji, a wiele przemyśleń. Ale chyba w takim stylu odnajduję się najlepiej.
Nie mogę powiedzieć, o czym jest to opowiadanie, nie streszczając jego fabuły. Dość powiedzieć, że jest jedną, wielką alegorią, a inspiracją był pewien sen.
Choć ostateczny kształt opowiadania z tym snem bardzo niewiele ma wspólnego.
Uwięzieni w Bibliotece
Tak, jak powyższe było moim ulubionym opowiadaniem, "Uwięzionych" po prostu nie lubię. To chyba moja największa porażka – coś, co samo nie wie, czym chce być. Praca powstała pod wpływem zachęty napisania opowiadania konkursowego, choć nigdy go na konkurs nie wysłałem.
Nigdy nie umiałem pisać historii pod dyktando, co niestety widać w tym wypadku. Ale, skoro wrzuciłem…
Błękitny ogień
Lubię to opowiadanko, choć nie jest jakoś strasznie odkrywcze. Jest to mała zabawa motywami.
W obliczu zniszczenia całej planety przez wrogie wojska, jednemu z oficerów przekazana jest misja przewiezienia dwójki niemowląt na jakiś zakamarek galaktyki, w którym nikt ich nie znajdzie – tak, by ludzkość mogła przetrwać z dala od wojny i przemocy.
Inspiracja? Zastanawiałem się, jak wiele razy nasi przodkowie łudzili się, że już nigdy więcej nie będziemy popełniać zła, że nie powtórzymy dawnych błędów…
Melodia
Ostatnie, jak dotąd, z mych opowiadań, choć nie wiem, czy w pełni jest opowiadaniem.
Bardziej obrazem, jaki zainspirowało spotkanie skrzypaczki na deszczu w okolicach stacji metra Politechnika – skrzypaczki, której, jak mi się wydawało, prawie nikt nie dostrzegał.
Coś jak podsumowanie
Nie mam żadnego morału, podsumowania. Po prostu, wyjaśniłem swoją pisarską historię.
Może tym kogoś zainspirowałem, kogoś zachęciłem? Chyba tyle. 🙂
Cierpliwości.
Ja też próbowałam pisać książkę, nawet dwa razy, ale mam na to zbyt mało ciekawości, więc pozostałam przy opowiadaniach i na razie musi mi to wystarczyć. Może jeszcze kiedyś dorosnę do napisania czegoś dłuższego?
Fajny wpis. Cieszę się, że coś takiego napisałeś 🙂
Muszę nadrobić niektóre z Twoich opowiadań, bo trochę je zaniedbałem. Wiersze jednak czytam na bieżąco. Mało o nich tu napisałeś, a uważam, że zdecydowana większość z nich to bardzo udane teksty. Cieszę się, że Promień nadziei był jakimś tam etapem w Twoim rozwoju literackim. Nie ukrywam, że Twoje uwagi były dla mnie bardzo cenne, zwłaszcza na etapie, kiedy dopiero zaczynałem myśleć bardziej logicznie, a książka wyglądała, jak wyglądała. Oczywiście żeby czytelnicy nie myśleli, że cała kreacja Graczymira i Tereljusa to wyłącznie Twoja zasługa. 😀 Mimo to, prawda, że masz swój udział w ich powstawaniu, zwłaszcza tego pierwszego ze względu na inspirację. 😀
Po pierwsze primo, „Ostatni horyzont” jest akurat tekstem bardzo udanym.
Po drugie primo, nigdy, przenigdy nie wywalaj swoich pierwszych tekstów, bo to skarb wielki. 🙂
Po trzecie primo, powtórzę poraz sto pięćdziesiąty ósmy, bardzo ostatnio poprawiłeś styl. Bardzo, bardzo. Aż nie do poznania.
Po czwarte primo, to, że nigdy nie marzyłeś o karierze pisarza, nie oznacza, że nie możesz nim być. Prawdopodobnie to nawet lepiej, że nie marzyłeś.
Po piąte, najlepszym sposobem na dialogi jest moim zdaniem gadanie sobie bohaterami. Wiem, to może trochę dziwnie wyglądać, ale sprawdza się najlepiej. Odgrywasz sobie ten dialog, a jak dalej tego nie czujesz, możesz to sobie nagrać, odsłuchać i wtedy na pewno wyłapiesz, co jest nie tak. Ja to sobie normalnie wyobrażam głosy bohaterów, dźwięki w tle, nawet odpowiednią muzyczkę. Tak bardziej filmowo, ale to pomaga.
Znowu stety, niestety powołam się na słowa Kinga, bo idealnie oddał istotę rzeczy. Pisząc zaglądamy przez dziurę w papierze do innego świata.