Wiecie co? Dochodzę do wniosku, że nie mam szans spełnić wyzwania, które postawiła przed nami Julitka. Dla tych, którzy nie wiedzą, celem wyzwania jest przeczytanie i zrecenzowanie choć w kilku słowach stu książek w roku 2020.
I nie, w żadnym razie nie chodzi mi o to, bym tylu nie przeczytał. Mój licznik przed chwilą osiągnął wartość 95, a jeszcze mam ponad dwa miesiące. Nie, ja obawiam się, że nigdy nie zbiorę się, by to wszystko zrecenzować, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wskaźnik tego bloga zatrzymał się na pozycji 24.
Ale, dobra, spróbujmy nieco nadrobić!
Ziemia jest okrągła i krąży wokół Słońca. Przynajmniej w tym naszym świecie, bo istnieją i takie, w których to Słońce krąży wokół Ziemi niewiele mającej z kulą wspólnego, bo o kształcie dysku. Dysku umiejscowionego na grzbiecie czterech słoni. Cztery słonie, zielone słonie… No dobrze, czy zielone były nie wiem, wiem jednak, że cała czwórka stoi na grzbiecie wielkiego żółwia, Atuina. Można teraz powiedzieć, że coś takiego jest nieprawdopodobne. Ale świat ma dziwną skłonność do wybierania właśnie tych najmniej prawdopodobnych rozwiązań. Bo jaki sens mają jajka z majonezem (produkowanym z jajek) albo pomidor z ketchupem?
Twórczość pana Pratchetta znam i szanuję od dawna. Znałem ją jednak wyrywkowo, jakieś skrawki, pojedyncze wyrwane z kontekstu powieści lub opowiadania. Uznałem, że czas stan rzeczy zaktualizować i od marca do czerwca przeczytałem 41 powieści składających się na "Świat dysku". Dziś chciałbym zacząć ich recenzowanie, kajam się za opóźnienie. Zacząć, bo pewnie wszystkich 41 nie opiszę.
Najpierw jednak Ci, którzy pana Pratchetta nie znają, zasługują na kilka słów wyjaśnienia.
Czym jest "Świat dysku"?
Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Pierwsze pozycje mają być parodią fantastyki:
— Cytat:
– Co teraz będzie? – zapytał Dwukwiat.
Hrun podłubał w uchu i z roztargnieniem obejrzał palec.
– No… – stwierdził. – Pewnie za chwilę otworzą się drzwi i strażnicy mnie zaciągną na jakąś arenę w świątyni. Pokonam tam parę gigantycznych pająków albo niewolnika z dżungli Klatchu mającego z osiem stóp wzrostu. Potem ocalę jakąś księżniczkę, przeznaczoną na ofiarę, zabiję kilku strażników albo co, a ta dziewczyna pokaże mi tajemne wyjście. Zdobędziemy parę koni i uciekniemy ze skarbem.
Hrun wsparł głowę na splecionych dłoniach i zapatrzył się w sufit, pogwizdując fałszywie.
– Wszystko na raz? – zdziwił się Dwukwiat.
– Zwykle tak.
— Koniec cytatu.
Kolejne części jednak bardzo zmieniają tematykę i choć cały świat pozostaje niemal żartem, obserwujemy coraz trudniejsze decyzje, rozwijające się postacie.
— Cytat:
Wybory… Zawsze pojawiały się wybory. ?Był tamten człowiek w Szpachli. ten, który pozabijał te dzieci. Posłali po nią, a ona spojrzała na niego i zobaczyła poczucie winy wijące się w jego głowie niczym czerwony robak. Potem zaprowadziła ich na jego farmę i pokazała, gdzie kopać, a on rzucił się na ziemię i to ją prosił o litość, bo – jak mówił – był pijany i wszystko stało się z powodu alkoholu.
Słowa powróciły w pamięci. Powiedziała wtedy trzeźwo: „Niech skończą to konopie".
Więc wywlekli go i powiesili na konopnym sznurze, a ona patrzyła, gdyż przynajmniej tyle była mu winna. Przeklinał ją, co nie było sprawiedliwe, bo powieszenie to czysta śmierć, a przynajmniej czyściejsza, niż go czekała, gdyby mieszkańcy wioski odważyli się jej sprzeciwić, i zobaczyła cień przybywającego Śmierci, a dalej, za Śmiercią nadeszły mniejsze, jaśniejsze postacie dzieci, i wtedy…
Fotel skrzypiał w ciemności, kołysząc się tam i z powrotem.
Wieśniacy uznali, że sprawiedliwość się dokonała, a babcia straciła cierpliwość, kazała im wracać do domów i modlić do bogów, w których wierzyli, by nigdy im samym sprawiedliwości nie wymierzono. Dumna maska tryumfującej cnoty może być niemal tak straszna, jak oblicze ujawnionej niegodziwości.
(…)
Wspomnienia przeciskały się w umyśle. Inne postacie maszerowały w cieniu wokół świecy.
Robiła wiele rzeczy i bywała w wielu miejscach; znalazła takie sposoby kierowania gniewu na zewnątrz, które nawet ją samą zaskakiwały. Stawała naprzeciw innych, o wiele potężniejszych od niej, gdyby tylko pozwoliła im w to uwierzyć. Tak wiele oddała, ale i nauczyła się wiele…
Nie zaprosili jej. To znak. Wiedziała, że prędzej czy później nadejdzie… (…)
Co właściwie zyskała? Nagrodą za trud jest większy trud. Jeśli ktoś kopie najlepsze rowy, dają mu większą łopatę.
Dają te gołe ściany, tę pustą podłogę, tę zimną chatę.
(…)
Nigdy, ale to nigdy nie prosiła o nic w zamian. Ale problem z tym, że nie prosi się o nic w zamian, polega na tym, że czasem nic się w zamian nie dostaje.
— Koniec cytatu.
Jesteśmy też świadkami nagłej rewolucji przemysłowej, z jej konsekwencjami – dobrymi i złymi.
— Cytat:
Zwykle załogę stanowili mężczyźni, choć na równinach powtarzano żart, że wieżę 181 obsadzają wampiry i wilkołaki. W rzeczywistości, jak w wielu innych wieżach, obsługiwały ją dzieci.
Wszyscy wiedzieli, jak się to dzieje. Może poza nowym kierownictwem, które prawdopodobnie nie wiedziało, ale gdyby nawet to odkryli, nie zrobiliby niczego poza starannym zapomnieniem o tym, że wiedzą. Dzieciom nie trzeba płacić.
Na ogół młodzi mężczyźni w wieżach pracowali ciężko, w każdą pogodę, za ledwie wystarczające pensje. Byli samotnikami, marzycielami, uciekinierami od prawa, o których prawo zapomniało, albo od wszystkich innych ludzi. Dręczył ich szczególny rodzaj ukierunkowanego szaleństwa; podobno stukot sekarów w końcu trafia człowiekowi do głowy, a wtedy jego umysł działa w tym samym rytmie, aż wcześniej czy później potrafi odczytywać przekazywane wiadomości, słuchając jedynie trzaskania przesłon. W swoich wieżach pili herbatę z dziwacznych blaszanych kubków, o wiele szerszych od dołu, aby się nie przewracały, kiedy wichura uderzy w wieżę. Na urlopie pili alkohol z czegokolwiek. I opowiadali bzdury o przykluczu i nieprzykluczu, o komunikatach systemowych i przestrzeni pakietowej, o wybijaniu, o gorącej stopie, o wieży 181
(dobrze) albo zapchaniu (niedobrze) czy totalnym zapchaniu (całkiem niedobrze), kodzie wejścia, kodzie klucza, dzikim kodzie i żakardzie…
Lubili dzieci, które przypominały im o tych, które zostawili, albo tych, których nigdy nie będą mieli, natomiast dzieci uwielbiały wieże. Przychodziły, kręciły się wszędzie, pomagały przy różnych pracach, może też – patrząc tylko – uczyły się sztuki semaforów. Zwykle były inteligentne, jakby z pomocą czarów opanowywały klawiaturę i dźwignie, na ogół miały dobry wzrok. Większość z nich uciekła z domu, choć nie opuściła go naprawdę.
Ponieważ w wieżach mogły wierzyć, że da się spojrzeć aż na skraj świata. Z pewnością w pogodny dzień dało się zobaczyć kilka sąsiednich wież. Można było udawać, że też umie się odczytywać wiadomości ze stukotu przesłon, gdy pod palcami przepływają nazwy dalekich miejsc, których miały nigdy nie zobaczyć, ale tutaj, w wieży, czuły się jakoś z nimi połączone…
Dla ludzi z wieży 181 była Księżniczką, choć naprawdę miała na imię Alice. Skończyła trzynaście lat i potrafiła obsługiwać linię całymi godzinami bez żadnej pomocy. Później czekała ją interesująca kariera, która…
— Koniec cytatu.
Myślę, że tak naprawdę "Świat dysku" stał się odbiciem naszego świata, odbiciem, na które możemy spojrzeć z pewnego dystansu i zastanowić się nad pewnymi kwestiami. Mamy tu bohaterów i złoczyńców, ludzi, którzy próbują zawiązać koniec z końcem i innych, którzy są okrutnymi tyranami. I tyrana, który coś mało tyrański się okazuje.
To też w pewnym sensie miejsce marzeń, tego, jakim nasz świat mógłby się stać, gdyby ludzie nie byli ludźmi.
Pratchetta w wielu opracowaniach nazywa się filozofem XX wieku. I w tym sensie Świat Dysku staje się doskonałą płaszczyzną, na której można rozważać… Rozważać właściwie wszystko. Ten świat, mimo swojej komiczności, pozostawia czytelnikowi w głowie nieokreśloną tęsknotę.
Lektury "Świata dysku", część 1.
Dziś omówię pierwsze książki wydane w tym cyklu, które, w pewnym sensie, mógłbym nazwać prekursorami. Widać tu jeszcze wiele koncepcji, z których część przetrwa, a część zostanie zapomniana. Poznamy przyszłych bohaterów i to, jak działa "Świat dysku".
Po "Świat dysku" sięgnąłem w gimnazjum, zachęcony przez nauczyciela polskiego. Proponował on, by nie zaczynać lektury od części pierwszych, ale gdzieś od środka, gdzie ten dysk już dojrzał. Zrobiłem tak i stwierdzam, że miał rację. Jak zwykle.
25-26: "Kolor magii" i "Blask fantastyczny".
Gdybym trafił na te książki, po ich lekturze prawdopodobnie nie byłbym zbyt chętny, by czytać dalej. Na pewno znajdą się czytelnicy, którzy polubiliby budowaną w nich groteskę, ja jednak do tego grona nie należę. I o ile powieści doceniam, raczej do nich więcej nie wrócę.
Powiedzieć o Rincewindzie, że jest złym magiem, to jak powiedzieć o oceanie, że to kilka kropel wody. Liczba znanych mu zaklęć wynosi jeden. Jest też najlepszym biegaczem na dysku w myśl zasady, że gdy się ucieka, nie jest ważne, przed czym.
Jednocześnie ma jednak kilka interesujących cech. Po pierwsze, umie wyjść cało z nawet największych opresji i uratować przy okazji świat, chociaż wcale nie z własnej woli. Z własnej woli nie ruszałby się z domu, leżał w łóżku do południa i zajadał syte posiłki. Los jednak lubi się bawić ludźmi, a Rincewind jest najlepszym na to przykładem.
Otrzymuje polecenie, by zaopiekować się Dwukwiatem, turystą przybyłym z dalekiego "Kontynentu Przeciwwagi". Zadanie jest tym z rodzaju nie do odrzucenia, to znaczy rezygnacja oznaczałaby w dużym przybliżeniu oddzielenie głowy Rincewinda od reszty ciała. A jako przywiązany do swojej głowy, postanawia spełnić powierzoną misję – z resztą jaki problem zająć się turystą?
No dobrze, problem może i jest, gdy przebywa się w mieście pełnym przestępców, a podopiecznym jest człowiek, który założył nie tylko "rużowe okulary", ale chyba i soczewki, przyłbice i specjalne filtry, bo najwięksi złoczyńcy są dla niego lekko uszczypliwymi panami, a śmiertelne zagrożenia stają się przygodami życia.
Obydwie książki stanowią po prostu parodię fantastyki. Czego konkretnie? Trudno powiedzieć, jeśli jakaś książka fantastyczna została wydana do momentu ukazania się "Koloru magii", najpewniej i dla niej dziesięć minut się znajdzie.
— Cytat:
– Jakie są najwspanialsze rzeczy w życiu mężczyzny? – zapytał wódz nomadów. Należy mówić o takich sprawach, aby zachować szacunek w kręgach barbarzyńców.
Siedzący po prawej wychylił koktajl z kobylego mleka zmieszanego z krwią śnieżnej pantery, po czym przemówił.
– Ostry horyzont stepu, wiatr we włosach i świeży koń pod siodłem.
– Krzyk białego orła na wysokości, śnieg padający w lesie i celna strzała na cięciwie – oświadczył ten z lewej. Wódz pokiwał głową.
– Jest to z pewnością widok twego wroga leżącego bez życia, hańba jego szczepu i lamenty jego kobiet – stwierdził.
Wokół rozległy się pomruki aprobaty wobec tak skandalicznych przechwałek.
Wódz zwrócił się z szacunkiem do gościa, niewielkiej postaci, starannie rozgrzewającej przy ogniu ślady odmrożeń.
– Oto gość nasz, którego imię jest legendą – powiedział. – On nam powie, co jest najwspanialszego w życiu mężczyzny.
Gość przerwał kolejną nieudaną próbę zapalenia papierosa.
– Czo mówiłeś?
– Pytałem, jakie są najwspanialsze rzeczy w życiu? Wojownicy pochylili się. Warto będzie tego posłuchać. Gość zastanawiał się dość długo i w skupieniu. I po pewnym czasie oświadczył:
– Gorącza woda, dobre zęby i miękki papier toaletowy.
— Koniec cytatu.
27: "Równoumagicznienie".
Kobiety stają się czarownicami, a mężczyźni magami. To bardzo proste. A przynajmniej proste pozostaje do momentu, gdy przez pomyłkę pewne niemowlę otrzymuje w spadku laskę maga. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, normalna praktyka, gdyby dziecko nie miało na imię Eskarina.
Babci Weatherwax, wiejskiej czarownicy, nie pozostaje nic innego, jak zabrać małą na Niewidoczny Uniwersytet. A oznacza to dla babci wyruszenie w świat, którego nigdy wcześniej nie znała.
Wszystko rozwija się bezproblemowo, do póki Eskarina przypadkowo nie zamienia wina w mleko. A potem już droga prosta do stworów z piekielnych wymiarów, pojedynku między babcią a nadyrektorem Niewidocznego Uniwersytetu i…
— Cytat:
– Prowadź – rozkazał Cutangle. -I przestań się jąkać, człowieku! Można by pomyśleć, że w życiu nie widziałeś kobiety.
Mag nerwowo przełknął ślinę i z zapałem pokiwał głową.
– Oczywiście. I… to znaczy… Proszę za mną… um…
– Nie miałeś chyba ochoty wspominać o tradycji, co? – spytał Cutangle.
– Ee… Nie, Nadrektorze.
– To dobrze.
Biegli tuż za nim, wymijając zapracowanych magów, z których większość na widok Babci nieruchomiała.
– Sytuacja robi się krępująca – mruknął kącikiem ust Cutangle. -Będę musiał mianować cię honorowym magiem.
Babcia patrzyła przed siebie, a jej wargi prawie się nie poruszyły.
– Spróbuj tylko – syknęła. – A mianuję cię honorową czarownicą.
— Koniec cytatu.
To oczywiście Pratchettowa odpowiedź na dylemat równości płciowej, z resztą od kilku miesięcy zajmujący wszystkie media. A Eskarina nam z kart "Równoumagicznienia" mówi: "To nie takie proste".
28: "Mort".
Normalną rzeczą jest, że mistrz cechowy szuka czeladników, by przekazać im wiedzę o swojej sztuce. Normalną rzeczą na "Świecie dysku" jest także, że każdy mieszkaniec spotka pewnego mistrza, mistrza zwanego Śmiercią.
Mniej normalne jest, że Śmierć postanawia adoptować córkę, ma własnego kucharza (założyciela Niewidocznego Uniwersytetu z resztą) i lubi grać na skrzypcach. A już w ogóle nienormalne, gdy postanawia odnaleźć czeladnika, którego zapozna z fachem i… zatrudnić się w ramach odpoczynku od pracy w restauracji.
Mam ogromną słabość do tej powieści. Zajmuje tak wiele tematów, że nie wiem, na czym się skupić. Z jednej strony pokazuje dojrzewanie, ale i to, poco jest czas, czemu się zmieniamy. Pokazuje też Śmierć, samotnego, mającego za jedyne towarzystwo nieco zbzikowanego maga. Postać Śmierci jeszcze bliżej, i na swój sposób tragiczniej, pokażą nam później powieści "Kosiarz" i, zwłaszcza, "Muzyka duszy".
Widzimy Ysabel, córkę Śmierci, która dostała perspektywę wiecznego życia i wiecznej młodości, ale wcale jej to nie uszczęśliwiło. I to, jak bardzo głupia potrafi być miłość.
I Śmierć, który postanawia zostać kucharzem, ale to już zupełnie inna para kaloszy.
— Cytat:
– On tu nigdy nie przychodzi, wiesz? – odpowiedziała Ysabell, patrząc na rybę. – Zrobił to wszystko dla mojej przyjemności.
– Nie udało mu się?
– To nie jest prawdziwe. Nic tu nie jest prawdziwe. Nie takie naprawdę prawdziwe. On po prostu lubi się zachowywać jak człowiek. Zauważyłeś pewnie, że w tej chwili bardzo się stara. Wydaje mi się, że masz na niego wpływ. Wiesz… kiedyś próbował grać na banjo.
– Mam wrażenie, że jest raczej typem organowym.
– Nie potrafił. – Ysabell nie zwracała na chłopca uwagi. – On nie umie niczego stworzyć. Rozumiesz?
– Mówiłaś, że stworzył sadzawkę.
– To kopia jakiejś, którą gdzieś zobaczył. Wszystko tu jest kopią. Mort poruszył się niespokojnie. Mały owad wspinał mu się po nodze.
– Smutne – stwierdził z nadzieją, że używa odpowiedniego tonu.
– Tak.
Podniosła z alejki garść żwiru i zaczęła z roztargnieniem rzucać kamyki do wody.
[…]
– Jest bardzo dobry […] Tylko tak jakby stale myślał o czymś innym.
– Nie jest twoim prawdziwym ojcem?
– Moi rodzice zginęli w drodze przez Wielki Nef. Wiele lat temu. Chyba wybuchła burza. On mnie znalazł i przyprowadził tutaj. Nie wiem, czemu to zrobił.
– Może było mu cię żal?
– On nigdy niczego nie czuje. Nie ma czym, brakuje mu… jakże się nazywają… gruczołów. Pewnie tylko pomyślał, że mu mnie żal.
Zwróciła bladą twarz do Morta.
– Nie mogę się na niego skarżyć. Stara się jak najlepiej potrafi. Tyle że ma tak wiele spraw na głowie…
— Koniec cytatu.
— Cytat:
Brzęknął dzwonek nad drzwiami. Keeble wzniósł oczy do góry. Śmierć uznał, że jest mu coś winien. Nie powinien dopuścić, żeby stracił zarobek, rzecz najwyraźniej bardzo przez ludzi cenioną.
Odsunął zasłonę z paciorków i przeszedł do recepcyjnej części biura. Niska, tęga kobieta, podobna do rozgniewanego bochenka chleba, waliła dorszem o ladę.
– Chodzi o tę posadę kucharki na Uniwersytecie – oznajmiła. – Mówił pan, że to dobre miejsce, a to czysty skandal, te studenckie dowcipasy, więc żądam… chciałabym… nie po to…
Jej głos cichł z wolna.
– Ee… – powiedziała, choć dało się poznać, że straciła entuzjazm. – Pan nie jest Keeble’em, prawda?
Śmierć spoglądał na nią. Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z niezadowolonym klientem. Wreszcie zrezygnował.
ODEJDŹ STĄD, POSĘPNA CZAROWNICO!
Kucharka gniewnie zmrużyła małe oczka.
– Kogo to nazywasz pan posępną stolnicą? – spytała oskarżycielskim tonem i znowu uderzyła rybą o ladę. – Popatrz pan tylko. Wczoraj wieczorem to był mój termofor, a dzisiaj rano? Ryba. Co to ma znaczyć?
WSZYSTKIE DEMONY PIEKIEŁ ROZERWĄ NA STRZĘPY TWĄ DUSZĘ, JEŚLI W TEJ CHWILI NIE OPUŚCISZ BIURA, spróbował Śmierć.
– Nic o tym nie wiem. A co z moim termoforem? Tam u nich nie ma miejsca dla porządnej kobiety. Próbowali…
JEŚLI SOBIE PÓJDZIESZ, przerwał jej desperacko Śmierć, DAM CI TROCHĘ PIENIĘDZY.
– Ile? – zapytała kucharka z szybkością, która pozwoliłaby jej wyprzedzić atakującą kobrę, a błyskawicy sprawiłaby przykrą niespodziankę.
— Koniec cytatu.
29: "Czarodzicielstwo".
Kim jest ósmy syn ósmego syna ósmego syna? Na "Świecie dysku" czarodzicielem, czyli magiem o niezwykłej mocy. Wszyscy czarodziciele odeszli już dawno temu. Przynajmniej do teraz.
Dochodzi do pewnego zamieszania, gdy w trakcie bankietu z okazji wyboru nowego nadyrektora Niewidocznego Uniwersytetu, przychodzi ośmio-letni chłopiec, informuje, że pragnie fotela nadyrektora, a na koniec pokonuje w pojedynku kilku najlepszych magów. Jego zdaniem przyszedł czas, by zawładnąć światem. I trudno się dziwić, że magowie uznali to za niezwykle wspaniały pomysł.
Kto uratuje nasz świat? No, wychodzi na to, że znany nam Rincewind, złodziejka i… pewien magiczny dywan. Cała trójka zupełnym przypadkiem. I nie zapominajmy o ogromnym wkładzie pewnego kapelusza!
Przyznam uczciwie, że książki o Rincewindzie są chyba w całym "Świecie dysku" moimi najmniej ulubionymi, jak to się mawia. Chyba nie jestem zwolennikiem wielkiej groteski i stu dwudziestu trzech sposobów na koniec świata. Ale czytało się przyjemnie.
— Cytat:
Rincewind usiłował wrzasnąć przez zaciśnięte zęby. Czuł już, że pocą mu się kostki nóg.
– Nie będę latał na żadnym dywanie! – syknął. – Mam lęk gruntu.
– Chciałeś powiedzieć: wysokości – poprawiła go Conena. -I nie bądź głuptasem.
– Wiem, co chciałem powiedzieć. To grunt zabija!
— Koniec cytatu.
30: "Trzy wiedźmy".
Ta pozycja wcale, ale to wcale nie jest parodią "Makbeta".
Są więc trzy czarownice: znana nam babcia Weatherwax, niania Ogg i… I Magrat, która jeszcze jakoś tytułu się nie dorobiła. No i jest morderstwo króla.
Nic nowego, królowie ciągle zabijają i są zabijani, prawda? Tylko że ten nowy król… No jakoś tak… nie jest zbytnio lubiany.
I chyba przydałoby się sprowadzić nowego. Tylko jak tu się do tego zabrać?
Nic prostszego, niż przenieść całą krainę w czasie, zatrudnić następce króla jako aktora i przywołać demona z użyciem przyborów toaletowych.
Jedyne moje prywatne zastrzeżenie dotyczy narracji, która ewidentnie jest parodią stylu Szekspira, ale – nie wiem, czy to tłumaczenie, czy oryginał, ale… Staje się po prostu dość ciężko strawna.
— Cytat:
– Wiesz co, Magrat? Najlepiej się znasz na sabatach. Równie dobrze możemy to załatwić jak należy. Co dalej?
Magrat zawahała się. Raczej nie ośmieli się zaproponować tańca nago.
– Jest pieśń – powiedziała. – W hołdzie księżycowi w pełni.
– Nie jest w pełni – zauważyła Babcia. – On… ten… jak mu… pęcznieje.
– Przybiera – podpowiedziała usłużnie Niania.
– Myślę, że to w hołdzie księżyców w pełni ogólnie – zaryzykowała Magrat. – A potem musimy wznieść naszą świadomość. Obawiam się, że księżyc w pełni jest jednak niezbędny. Księżyce w ogóle są bardzo ważne.
Babcia przyjrzała jej się z uwagą.
– To jest to nowoczesne czarownictwo? – spytała.
– Między innymi, Babciu. Jest tego o wiele więcej. Babcia Weatherwax westchnęła.
– Każdej wedle gustu, jak sądzę. Ale niech mnie rozerwie, jeśli pozwolę tej błyszczącej kuli z kamienia mówić mi, co mam robić.
– Jasne. Do licha z tym wszystkim – zgodziła się Niania. – Rzućmy na kogoś urok.
— Koniec cytatu.
— Cytat:
– Przepraszam! – powtórzyła Magrat, tym razem głośniej. – Kto to była Czarna Aliss? I – dodała szybko – żadnych znaczących spojrzeń i gadania tak, żebym nie zrozumiała. W tym sabacie uczestniczą trzy czarownice. Pamiętajcie o tym.
– Żyła długo przed tobą – wyjaśniła Niania Ogg. – Właściwie nawet przede mną. Mieszkała pod Skundem. Bardzo potężna czarownica.
– Jeśli wierzyć plotkom – dodała Babcia Weatherwax.
– Kiedyś zmieniła dynię w królewską karocę – oświadczyła Niania.
– Na pokaz. Komu to pomoże, jeśli zjawi się na balu pachnąc jak ciasto z dyni? A ta sprawa ze szklanym pantofelkiem… niebezpieczna moim zdaniem.
– Ale największe jej dokonanie – ciągnęła Niania, nie zważając na słowa Babci – to uśpienie całego pałacu na pełne sto lat, dopóki… – Zawahała się. – Nie mogę sobie przypomnieć. Chodziło o krzewy róż, a może coś z kołowrotkiem? Zdaje się, że jakaś księżniczka miała ukłuć… Nie, to książę. Właśnie.
– Ukłuć księcia? – zaniepokoiła się Magrat.
– Nie. On miał ją pocałować. Bardzo romantyczna była ta Czarna Aliss. W jej zaklęciach zawsze tkwiła odrobina romansu. Najbardziej lubiła Dziewczę spotykające Żabę.
– Dlaczego nazywali ją Czarną Aliss?
– Przez paznokcie – wyjaśniła Babcia.
– I zęby – dodała Niania Ogg. – Aliss uwielbiała słodycze. Mieszkała w prawdziwej chatce z piernika. W końcu dwójka dzieciaków wepchnęła ją do pieca. Szokujące.
– I zamierzasz uśpić cały zamek? – spytała Magrat.
– Ona nigdy nie uśpiła zamku. To tylko bajki starych bab. -Babcia spojrzała znacząco na Nianię. – Po prostu zakołysała trochę czas. To nie takie trudne, jak się wydaje. Wszyscy to robią. Czas jest jak guma. Można go naciągnąć, jak komu wygodnie.
— Koniec cytatu.
— Cytat:
Magrat unosiła się na miotle kilkaset stóp ponad obrotową granicą Lancre, spoglądając w dół na morze mgieł, skąd z rzadka sterczał czubek jakiegoś drzewa podobny do obrośniętej wodorostami skały w czasie przypływu. Wydęty księżyc sunął nad nią; pewnie znowu przybierał. Porządny wąski rogalik byłby lepszy. Bardziej odpowiedni.
Zadrżała. Zastanowiła się, gdzie jest teraz Babcia Weatherwax.
Miotła starej czarownicy była powszechnie znana i budziła lęk na niebie Lancre. Babcia dość późno poznała lot i po krótkim okresie nieufności polubiła go jak mucha gnijący rybi łeb. Problem jednak polegał na tym, że każdy lot Babcia pojmowała jako prostą linię łączącą punkty A i B; nie mogła pogodzić się z faktem, że inni użytkownicy powietrza też mają jakieś prawa; to proste zjawisko zmieniło trasy lotów migracyjnych na całym kontynencie. Przyspieszona ewolucja wśród miejscowego ptactwa stworzyła generację latającą na grzbiecie, by czujnie obserwować całe niebo.
Głęboka wiara Babci, że wszystko powinno schodzić jej z drogi, dotyczyła też innych czarownic, wysokich drzew, a czasem także gór.
Babcia zmusiła również żyjące pod górami krasnoludy, by z lęku o życie zwiększyły szybkość jej miotły. Wiele jajek zostało złożonych w powietrzu przez niczego nie podejrzewające ptaki, które nagle zauważyły pędzącą ku nim Babcię, spoglądającą groźnie znad kija miotły.
– Ojej – zmartwiła się Magrat. – Mam nadzieję, że nikogo nie trafiła.
— Koniec cytatu.
31: "Piramidy".
Nie mogę powiedzieć o żadnej książce Pratchetta, żebym jej nie lubił. W każdej coś się znajdzie, humor, trudne przemyślenia, inspirujące postacie… Ale nie umiem pojąć, co, jak to się na polskim mawia, "autor chciał powiedzieć". Nie jestem pewien, co dokładnie autor chciał parodiować, ale gdyby nie nikła szansa, by dzieło to znał, podejrzewałbym, iż chodzi o "Faraona". Z całą pewnością jest to jednak parodia starożytnego Egiptu.
Właściwie pomysł na książkę można przedstawić jednym zdaniem: nowy faraon obejmuje władzę, ale w tym czasie jego dawno zmarli przodkowie uznają, że to doskonały moment na odwiedziny w królestwie.
A no i przy okazji jest jeszcze największy matematyk na Świecie Dysku, który okazuje się być wielbłądem.
— Cytat:
Brak palców był kolejnym czynnikiem przyspieszającym rozwój intelektualny wielbłądów. Rozwój matematyczny ludzi zawsze był hamowany przez powszechną instynktowną skłonność, by wobec czegoś naprawdę skomplikowanego – jak choćby wielomiany trój-foremne czy różniczki parametryczne – liczyć na palcach. Wielbłądy od samego początku liczyły na liczbach.
— Koniec cytatu.
— Cytat:
Dios siedział na stopniach tronu i ponuro wpatrywał się w podłogę. Bogowie nie słuchali. Wiedział to. Wiedział to najlepiej ze wszystkich. Tyle że nigdy nie miało to znaczenia. Człowiek wykonywał właściwe ruchy i znajdował odpowiedź. To rytuał był ważny, nie bogowie. Bogowie mieli pełnić funkcję megafonu, bo w przeciwnym razie kogo ludzie zechcieliby słuchać?
— Koniec cytatu.
32: "Straż! Straż!".
W jednym z opracowań twórczości Pratchetta przeczytałem, że seria o Straży Miejskiej stanowi perłę całego Świata Dysku. I trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić. W głosowaniu na najlepszą część w roku 2015 wszystkie trzy pierwsze miejsca zajęły powieści z tego właśnie podcyklu.
Tu nie chodzi tylko o to, że Pratchett zdecydowanie miał smykałkę do kryminałów, bo rzeczywiście kryminały pisał dobre, ale znalazłyby się lepsze. Tu chodzi o to, jak na przestrzeni kolejnych książek obserwujemy zmianę zgniłej, wyśmiewanej formacji w sprawną, stawianą na całym świecie za przykład policję. Tu chodzi o to, jak można bohatera narodowego zmienić doświadczeniami w pijaka, a pijaka we wzorowego męża i ojca. Przede wszystkim jednak chodzi o rozprawienie się z dyskryminacją, nierównością społeczną, niesprawiedliwością. O to, że istnieć mogą ludzie na wskroś uczciwi i prawi. Czytając zwłaszcza ostatnią powieść z tego podcyklu, książkę "Niuch", niemal wyczuwałem poszukiwania właśnie takiego świata.
Nie bez znaczenia w tym wszystkim są doskonale wykreowani bohaterowie dojrzewający z kolejnymi stronami i przebijający z każdej strony Pratchettowski humor.
Pewnie brzmię teraz jak jakiś naganiacz przed sklepem, ale dla mnie powieści dotyczące Straży Miejskiej pozostaną jednymi z najważniejszych książek czytanych w życiu.
To jednak pierwszy element tej układanki, w którym dopiero poznajemy pierwszych bohaterów i po którym nie widać jeszcze tego wszystkiego, o czym pisałem.
Straż Miejska Ankh-Morpork jest cieniem samej siebie. Jak myślicie, ilu ludzi powinna liczyć formacja policyjna liczącego ponad milion mieszkańców miasta? No cóż, tutaj jest ich dokładnie trzech, w tym kapitan znany z pijaństwa, sierżant, który za żadne skarby świata nie chce zostać oficerem oraz kapral, który musi nosić ze sobą pisemny dokument poświadczający, że naprawdę jest człowiekiem, a nie brakującym ogniwem w ewolucji małp.
Do tego w żadnym razie nie można nazwać naszej grupy skutecznymi siłami mundurowymi. Pewnie gdyby spytać kapitana o jakieś udane aresztowanie, przypomniałby sobie jakąś sprawę z przed trzech, może czterech lat. Dziś jedynym celem straży jest chodzenie po ulicach, dzwonienie i mówienie jak najcichszym głosem "Jest dwunasta i wszystko w porządku"! Właściwie nikt nie wie, poco straż miejska jeszcze istnieje, skoro absolutnie nikt nie traktuje jej poważnie, a miasto jest znane na całym świecie ze swojej przestępczości.
Wszystko zmienia się, gdy do kapitana Vimesa zgłasza się ochotnik. I choć nikt nie umie pojąć, kto jest na tyle szalony, by zgłaszać się do Straży Miejskiej jako ochotnik, Marchewa Żelazny Watson nie czuje się tym zrażony i natychmiast, chętnie i z niezwykłym zaangażowaniem przyjmuje nowe obowiązki.
Nowy nabytek straży to ponad 2-metrowy, potężnie zbudowany mężczyzna, co nie przeszkadza mu czuć się krasnoludem (został adoptowany przez rodzinę krasnoludów). A życie w kopalni nie przypomina trudnego, pełnego pułapek i złoczyńców miasta. To jednak żaden problem dla Marchewy, to problem dla Ankh-Morpork!
A, no i jeszcze jest taka drobna sprawa. Mianowicie na miasto napada smok.
— Cytat:
Kapitan Vimes biegł ulicą Krótką – najdłuższą w mieście, co ukazuje słynne z subtelności poczucie humoru w Morpork – a sierżant Colon potykał się za nim i protestował. Nobby stał przed Bębnem, przeskakując z nogi na nogę. W chwilach zagrożenia potrafił się przemieszczać z miejsca na miejsce, na pozór omijając dzielącą je przestrzeń, w sposób, który mógłby zawstydzić prosty transmiter materii.
– On się tam bije! – zawołał, chwytając kapitana za ramię.
– Całkiem sam? – spytał Vimes.
– Nie, ze wszystkimi! – krzyknął Nobby i podskoczył.
– Aha.
Sumienie podpowiadało: Jest was trzech. On nosi taki sam mundur. To jeden z twoich ludzi. Pamiętaj o biednym Gaskinie.
Inna część umysłu, znienawidzona i pogardzana, która jednak pozwoliła mu przeżyć w Straży ostatnie dziesięć lat, mówiła: Niegrzecznie jest się wtrącać. Zaczekamy, aż skończy, a potem zapytamy, czy potrzebna mu pomoc. Poza tym Straż z zasady nie miesza się do bójek. O wiele prościej jest wkroczyć później i aresztować wszystkich nieprzytomnych.
Z trzaskiem wypadło pobliskie okno, a oszołomiony zabijaka wylądował po drugiej stronie ulicy.
– Sądzę – rzekł kapitan – że trzeba działać szybko.
– Słusznie – przyznał sierżant Colon. – Tutaj człowieka może spotkać krzywda.
Przesunęli się ulicą kawałek dalej, gdzie trzaski pękającego drewna i brzęk tłuczonego szkła nie były tak głośne. Starannie unikali patrzenia sobie w oczy. Od czasu do czasu z tawerny dobiegał wrzask, a niekiedy tajemniczy dźwięk, jakby ktoś kolanem uderzył w gong.
(…)
– Chyba nie byłby szczęśliwy w Straży – stwierdził pocieszająco sierżant.
Drzwi Załatanego Bębna wyrywano w bójkach tak często, że niedawno zamontowano je na specjalnie hartowanych zawiasach. Fakt, że następne straszliwe uderzenie wyrwało z muru całe drzwi razem z futryną, dowodził tylko, że zmarnowano sporo pieniędzy. Postać leżąca wśród odłamków spróbowała unieść się na łokciach, stęknęła i opadła.
– Zdaje się, że już po… – zaczął kapitan.
– To ten piekielny troll – przerwał mu Nobby.
– Co? – nie zrozumiał Vimes.
– To troll! Ten, który pilnuje wejścia!
(…)
– Nie myślicie chyba – powiedział sierżant – że on wygrywa? Kapitan mężnie wysunął podbródek.
-Jesteśmy to winni naszemu koledze i funkcjonariuszowi -oznajmił. – Musimy wejść i sprawdzić.
(…)
Było to może najostrożniejsze wejście w całej historii wojskowych manewrów, na samym dole skali, na której szczycie znajdują się takie wyczyny jak Szarża Lekkiej Brygady.
Wszyscy trzej wyjrzeli czujnie zza wyłamanych drzwi.
Kilka osób leżało rozciągniętych na podłodze i tym, co pozostało ze stołów. Ci, którzy wciąż jeszcze zachowali przytomność, byli z tego powodu dość nieszczęśliwi.
Marchewa stał pośrodku sali. Jego zardzewiała kolczuga była porwana, stracił hełm, kołysał się lekko na boki, a jedno oko już zaczynało mu puchnąć. Rozpoznał jednak dowódcę. Opuścił na podłogę słabo protestującego klienta, którego trzymał, i zasalutował.
– Melduję posłusznie trzydzieści jeden przypadków Naruszania Spokoju Publicznego, pięćdziesiąt sześć przypadków Obraźliwego Zachowania, czterdzieści jeden przypadków Utrudniania Funkcjonariuszowi Straży Wykonywania Obowiązków, trzynaście przypadków Rozboju z Użyciem Niebezpiecznego Narzędzia, sześć
przypadków Złośliwego Zwlekania i… i… kapral Nobbs nie pokazał mi, jak działa cokolwiek.
— Koniec cytatu.
— Cytat:
– Z pewnością masz rację! Nikt nade mną nie zapanuje! Wonse uniósł dłoń uspokajająco.
– Oczywiście, oczywiście – zgodził się. – Ale istnieją sposoby i sposoby. Tak, sposoby i sposoby. A ryki i płomienie, rozumiesz, nie będą ci potrzebne…
Głupia małpo! A jak mam ich zmusić, żeby robili, co im każę?
Wonse splótł ręce za plecami.
– Zrobią to dobrowolnie – zapewnił. – A z czasem uwierzą, że sami tego chcieli. Stworzą nową tradycję. Możesz mi wierzyć. My, ludzie, łatwo się dostosowujemy.
Smok przyglądał mu się długo.
– Minie trochę czasu – mówił Wonse, starając się powstrzymać drżenie głosu – a kiedy ktoś im powie, że smok na tronie to zły pomysł, sami go zabiją.
Smok mrugnął.
Po raz pierwszy, odkąd Wonse pamiętał, zdawał się wahać.
– Po prostu znam ludzi – wyjaśnił Wonse. Smok przygniatał go wzrokiem. Jeżeli mnie okłamujesz…
– Wiesz, że nie mogę. Nie ciebie. Naprawdę tak się zachowują?
– Oczywiście. Przez cały czas. To typowa ludzka cecha.
(…)
Nie doczekam się potężnych wojowników, chcących mnie zabić? pomyślał smok niemal żałośnie.
– Raczej nie. Ani bohaterów?
-Już nie. Za dużo kosztują.
Przecież będę zjadać ludzi!
Wonse zaskomlał.
Poczuł, jak smok przeszukuje jego umysł, próbując znaleźć wskazówkę umożliwiającą zrozumienie. Na wpół zobaczył, na wpół poczuł migotanie przypadkowych wizji, obrazy smoków, mitycznej ery gadów i – tutaj smok był szczerze zdumiony – pewnych niezbyt chwalebnych okresów ludzkiej historii, stanowiących zresztą większą jej część. A po zdumieniu napłynął gniew. Nie istniało właściwie nic, co smok mógł zrobić ludziom, a czego sami wcześniej czy później nie wypróbowali na sobie nawzajem, często z entuzjazmem.
Macie czelność się skarżyć, pomyślał smok. A przecież my byliśmy smokami. Smoki powinny być okrutne, chytre, nieczułe i straszne. Ale coś ci powiem, małpo…
Wielki pysk zbliżył się jeszcze i Wonse spojrzał prosto w głębie bezlitosnych smoczych ślepi.
Smoki nigdy nie paliły na stosie, nie torturowały, nie rozpruwały na kawałki i nie nazywały tego moralnością.
— Koniec cytatu.
C.d.n.
RIncewind to właśnie zawsze był mój ulubieniec.
Tylko Kosiarz mi się spodobał z 3 części czytałem, ale nawet nie pamiętam teraz już które. W każdym razie kosiarza na pewno warto czytnąć.
Jak ja uwielbiam "Kosiarza"! Nie czytałam chyba jeszcze powieści bardziej absurdalnej i wzruszającej jednocześnie.
Nie jestem w stanie czytać Pratchetta jednym cięgiem, ale ogólnie bardzo lubię i cenię.
Kilka nazw własnych i atmosferka z części 29. Co prawda to w ogóle takie bardziej ogólnosłowiańskie jest, ale zawsze.
Oj, ja chyba też. Gdzie Wy macie te nawiązania do Polaków?
Może muszę dorosnąć?
No właśnie, a ja od początku zaczęłam i coś nie poszło.
Taaak. Jeden oczywisty i kilka nieoczywistych. 🙂
Ja uważam, że "Świata dysku" po prostu nie można zaczynać od początku. Od końca też nie. Gdyby mnie ktoś pytał o część, od której warto zacząć… Pierwsza myśl to "Ruchome obrazki" albo "Kosiarz", pierwsza bardziej komediowo-romantyczno-groteskowa, druga refleksyjna.
Powiem jeszcze tak na zachętę, że w świecie dysku znajdzie się koncik poświęcony również nam. W sensie nie nam – niewidomym tylko nam – Polakom.
Już kiedyś zabierałam się za ten cykl i, nie, mimo wielu zachwytów nad nim, na razie mówię stanowcze nie. Może kiedyś, za rok, za 5, ale nie teraz.
To jest w ogóle problem z literaturą, nie tylko twórczością Pratchetta. Z jednej strony trudno mówić o książce bez cytatów, trudno wybrać cytaty, które nie wymagają kontekstu.
Ale przyznam uczciwie, że gdy zaczynałem czytać "Świat dysku" w gimnazjum, miałem ogromny problem z narracją. Dziś już tego nie odczuwam, ale faktem jest, że sposób pisania Pratchetta pozostaje… specyficzny.
Dawid, kiedy Ty czytasz te wszystkie książki? 😀
Przeczytałam na razie wstęp i ma taką myśl, którą miałam już wcześniej, gdy podrzucałeś mi kilka cytatów: one do mnie nie trafiają. Może dlatego, że to cytaty? Może gdyby nie były wyrwane z kontekstu, mogłabym się nimi zachwycić? Albo mam inną wrażliwość? Nie wiem. W każdym razie czuję między mną a tymi cytatami pewien dystans. Chętnie bym powiedziała, że kiedyś przeczytam choć jedną książkę z cyklu, który opisujesz, ale nie mogę tego obiecać, bo mam jeszcze tyle do przeczytania…
Hm, podoba mi się ten fragment o równouprawnieniu, może jednak sięgnę? 😀
Wiesz co, Dawidzie, Twoje przemyślenia są zdecydowanie ciekawsze niż cytaty. Dziękuję Ci za nie, bo o to nie skreślam tych książeczek tak całkiem
A zabierz, jak chcesz. 😀
Zabieram jeden cytat, twój, nie dyskowy:
Można teraz powiedzieć, że coś takiego jest nieprawdopodobne. Ale świat ma dziwną skłonność do wybierania właśnie tych najmniej prawdopodobnych rozwiązań.