Książki w moim życiu

Niniejszego bloga założyłem w klasie drugiej liceum, gdy nie byłem już do końca tym samym człowiekiem, co dawniej. Ci z was, którzy znali mnie dawniej, szczególnie w gimnazjum, mogą w pewnym sensie wspominać mnie jako czytelnika, który połykał dosłownie każdą lekturę, jaka wpadła mu w ręce.
Jak to się jednak zaczęło i co się od tamtego czasu zmieniło?
Gdy byłem mały, rodzice często czytali mi liczne bajki i legendy. Mieliśmy taką grubą księgę pełną historii, a ja nie poszedłem spać, póki ktoś nie przeczytał mi chociaż jednej z tych opowieści. To jednak nie było jeszcze dojrzałe czytelnictwo, na pewno nie były te bajki tym, czym później stały się dla mnie książki.
W "Cieniu Wiatru" Carlos Zafón pisze takie oto słowa:
"Niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca. Owe pierwsze obrazy, echa słów, choć wydają się pozostawać gdzieś daleko za nami, towarzyszą nam przez całe życie i wznoszą w pamięci pałac, do którego, wcześniej czy później – i nie ważne, ile w tym czasie przeczytaliśmy książek, ile nowych światów odkryliśmy, ile się nauczyliśmy i ile zdążyliśmy zapomnieć – wrócimy."
A ja, jak zwykle, muszę się z nim zgodzić, gdyż w pewnym sensie pierwsza książka miała na mnie wpływ większy, niż jakakolwiek inna, a przecież przeczytałem ich setki, jeśli nie tysiące.
Był rok 2007, styczeń, Kamil – mój brat – kończył pięć lat. Jakoś tak się złożyło, że jednym z prezentów dla niego był film: "Eragon".
Nie spodobał mi się w owym czasie, w ogóle zawsze podchodziłem do filmów z ogromnym sceptycyzmem – nie wiem czy to ze względu na niemożliwość obserwacji tego, co na ekranie; czy też przyczyna była inna, w każdym jednak razie historia mnie nie zainteresowała w ogóle – do tego stopnia, że nawet nie wiedziałem, o co właściwie chodzi. Krótko później jednak mama odkryła, że w bibliotece w Wejherowie pojawił się audiobook, tak, właśnie "Eragon". Stwierdziła, że skoro film mi się nie spodobał, może chociaż książka mnie zaciekawi.
Powiedzmy to sobie szczerze, "Eragon" Christophera Paoliniego nie jest powieścią dla siedmio-latka. Ja jednak pochłonąłem go błyskawicznie, pokochując Alagaesię, Eragona, Broma – wszystkie malownicze postacie, każde słowo i, przede wszystkim, literaturę.
O, jak ja pokochałem książki! W ciągu dwóch lat nie było w Wejherowskiej Bibliotece audiopozycji której bym nie przeczytał.
Wyobrażałem sobie wieczorami, że jestem jak Eragon, który znajduje jajo smoka, albo jak Łucja, która w szafie odnajduje Narnię.
Czytałem również, oczywiście, twórczość pani Rowling, co prawda nie po kolei, ale czy to ważne?
Pamiętam, jak czekałem na "Insygnia Śmierci", poznawałem bowiem te książki mniej-więcej w okresie, gdy siódma powieść o młodym czarodzieju się ukazywała.
Czytałem twórczość Lewisa i Gaimana, odkrywając kolejne światy, a każdemu oddawałem się bez reszty.
Wreszcie, gdy byłem w drugiej klasie podstawówki, ukazał się mój kolejny skarb.
Tak, zgadliście, była to historia pewnego Pierścienia Władzy. Śródziemie pochłonęło moją wyobraźnię w takim stopniu, iż opowiadałem o nim ciągle w szkole nauczycielce, na rysownicy starałem się kreślić mapy, a w wyobraźni wciąż widziałem lasy Lot Lorien.
Ale nie tylko fantastyką się zajmowałem. Tata pokazał mi twórczość Karola Maya, a więc i za dzikim zachodem zatęskniłem.
Czytałem również powieści historyczne – chyba jako najmłodsza osoba z rodziny przeczytałem "Krzyżaków", a było to w trzeciej klasie podstawówki.
Kolejne powieści, które niezwykle poruszyły moją wyobraźnię, choć fantastyką nie były: "Mała Księżniczka", "Tajemniczy Ogród", "Skarb Pradziadka" i, chyba najważniejsza z nich, "Wspomnienia niebieskiego mundurka".
Stało się i tak, iż wyszła kontynuacja "Eragona", powieść "Najstarszy".
Nie wiedziałem w owym czasie, czym jest ebook, a więc pamiętam, jak rodzice mi ją czytali rozdział po rozdziale, a ja zawsze prosiłem, by nie przerywali. Podobny los z resztą czekał "Brisingra", którego w swych rękach trzymałem już w tydzień po premierze w Polsce.
Jakiś czas później, zdaje się przez Klango, dowiedziałem się o Bibliotece Centralnej PZN. Cóż to było za odkrycie!
Natychmiast posłałem całą listę tytułów, jakie pragnąłem przeczytać, a już kilka dni później miałem cały szereg płyt, które z resztą wkrótce zostały wysłuchane.
Jestem pewien jednego: rozpoczynając czwartą klasę podstawówki, przeczytałem więcej książek, niż większość moich kolegów do gimnazjum włącznie. Efekty były różne, jednym z nich z pewnością to, iż nader często odkrywałem, że książki z pozycji lektur szkolnych są mi po prostu już znane – i to w całym procesie edukacji: było tak z "Tajemniczym Ogrodem", było z "Krzyżakami", było i z "Przedwiośniem".
W bogatych zbiorach Biblioteki Centralnej PZN odkryłem jako uczeń piątej klasy antologię zatytułowaną "Klechdy Domowe", którą później uznałem za prawdziwą perełkę.
Był to jesienny, późny wieczór. Pamiętam ciepły, lekki wietrzyk zaglądający do pokoju przez okna, głosy rodziców rozmawiających na tarasie, ciche szepty nocy w dali i mnie, odkrywającego wszelkie historie, jakie stworzyła ludzka wyobraźnia przez wieki.
Wiele z nich już znałem, jeszcze więcej było dla mnie nowych.
Mógłbym wymieniać kolejne tytuły, autorów i przeżycia – od twórczości Ricka Riordana, przez Paulo Coelho aż po Francine Rivers, byłby to jednak zdecydowanie najdłuższy wpis na tym blogu, a więc proponuję przejść nad mnogością tych pozycji do gimnazjum, gdzie odkryłem kolejne literackie perełki – już nie jako dziecko cieszące się z nowych światów, ale krytyczny czytelnik, dostrzegający w literaturze coś więcej, niż ciekawe historię. Cykle te to chociażby "Saga o Wiedźminie", "Zwiadowcy" czy "Ziemiomorze". W gimnazjum też tak bardzo pokochałem poezję, w szczególności Jana Kochanowskiego.
W drodze do i ze szkoły miałem dość czasu, by pochłonąć dziesiątki lektur, a więc czytałem dalej, więcej.
Mój Polonista, pan Marek, gdy mu ciągle mówiłem o nowych pozycjach z mego księgozbioru śmiał się, że gdyby każdy uczeń był jak ja, sporządzanie list lektur szkolnych byłoby bezcelowe, gdyż musiałyby same z siebie być książką.
Wtedy też pierwszy raz zacząłem zarażać pasją czytelniczą innych, Magdę Rataj wzywam tu do tablicy. Cieszyłem się jak gwizdek, widząc kolejne odkrywane przez nią światy.
Magda sama chyba nie wiedziała, jaką radość mi sprawiła, zaczynając podejmować własne, pisarskie próby. I choć wad pozbawione nie były, to ich istnienie niezmiernie mnie radowało.
Przyszło jednak i liceum i coś się zmieniło, nie czytałem już tyle, co dawniej.
Przez całą pierwszą klasę liceum poznałem, nie licząc lektur, pięć książek – tyle, ile w gimnazjum czytałem miesięcznie. Co się takiego zdarzyło?
Przyczyn było kilka.
Najważniejszą z nich był język polski.
Wierzcie bądź nie, ale gdy słyszycie ciągle, jak wielkim poetą Mickiewicz był, nakazuje się wam zachwycać książką, która dla was akurat reprezentuje tylko egoizm i pychę, tak, mówię o "Dziadach" trójeczce, a do tego wszystkiego jesteście straszeni maturą w każdej godzinie życia, gdy po tym wszystkim nie możecie już spojrzeć na słowo pisane, coś tracicie, coś w was pęka.
Tak było ze mną. Nigdy nie przestałem kochać książek, często wracałem do znanych mi historii, czytałem na nowo twórczość Tolkiena czy Flanagana, ale z niezwykłym trudem sięgałem po nowe pozycje; trudem, który osłabł, ale do dziś nie zniknął zupełnie.
Był też jeszcze jeden argument – choć mniej ważny, to jednak wciąż znaczący. Nie miałem już tej chwili dla siebie.
Wracałem z liceum, miałem naukę, Eltena, Infinity…
Gdy wracałem z gimnazjum, nie miało sensu wyciąganie komputera, by zająć się czym innym, a więc czytałem. Gdy jednak gimnazjum przeminęło, zniknęła i ta chwila czasu tylko dla siebie, zastąpiło ją poczucie obowiązku.
Mimo to jednak wciąż jestem zapalonym czytelnikiem. Wciąż potrafię przeczytać książkę, niemal zarywając dla niej noc, wciąż zachwycić się światami i słowami, a odkrywam, że mój dawny zapał do czytelnictwa wraca.
I dlatego też tak bardzo raduje mnie, gdy widzę waszą własną twórczość na tylu tu blogach!

21 komentarzy

  1. Zapomniałem o tych balladach Mickiewicza. Też mi się podobają. Lilie dla przykładu były niezłe. Podobnie mam z Goethem. Wertera nie cierpię i czytając go byłem w takim samym stanie psychicznym, co bohater w tytule dzieła, ale już król olch bardzo mi się podobał.

  2. Pan Tadeusz mi się nie podobał, ale:
    Potem pójdziem krew wroga wypijem,
    ciało jego rozrąbiem toporem,
    ręce, nogi gwoździami przybijem, by nie powstał i nie był upiorem.
    ///
    Ogólnie rozważania na temat Boga przez tego opentanego były ciekawe.
    Jeszcze Mickiewicz jakiś wiersz miał, w którym z dziewczyną się nie chciał rozstać, a dokładniej, chciał wejść na noc do jej pokoju, albo nie chciał wyjść, eh nie pamiętam.
    Książki zacząłem czytać wcześniej i brajlem i audiobooki, potem txt, potem brajla odrzuciłem, a teraz mam linijkę to czasem poczytam.
    Fantasy, ale nie Poter tylko jakiś Miecz prawdy, albo cykl demoniczny czy opowieści Mrocznego elfa, to coś co wymiata.
    Jeszcze książki o indianach bardzo dobrze wspominam, które mi wychowawcy niektórzy w internacie czytali jak miałem ok 10 lat.

  3. Oczywiście, że nie. Tylko że w polskich liceach jest właśnie za dużo romantyzmu. I to właśnie tego mickiewiczowskiego. Amówi się, że Polska romantyzmem stoi, bo właśnie z tego okresu pochodzi wielu wybitnych polskich twórców.

  4. Nie wspominając już o Norwidzie, który ma niesamowitą twórczość, a jest często ledwo wspominany, bo przecież Mickiewiczowi trzeba poświęcić czasu więcej. Czepiam się tego romantyzmu tak bardzo, bo Polska romantyzmem stoi, a romantyzm polski może być naprawdę piękny i wartościowy, tylko… ludzie, no ile można!

  5. Wpis piękny i poruszający. Ja również uwielbiam Kochanowskiego i nie mogę darować tego, że Słowacki jest stawiany ponad Mickiewiczem nie tylko pod pod względem poziomu twórczości, ale przede wszystkim jej treści. Ciągle jedno i to samo, wałkowane bez przerwy te same teksty. Miałam podobny kryzys jak Ty. Może nie tak silny, ale przynajmniej po części rozumiem, co czułeś.

  6. Ja chcę się w swoim komentarzu odwołać do komentarza @mimi, która powiedziała, że od czyjejś interpretacji się zaczyna wwchodzić do świata czytelniczego.
    To znowu mi daje pewne prawo do bycia ortodoksem na punkcie piśmiennictwa, i powiedzieć, że nic nie jest takie piękne, jak to jest czytanie tomów brajlowskich, oraz książki elektronicznej na linijce, oraz błędnie nazywanym monitorze brajlowskim.
    Książka mówiona nie daje mi możliwości własnej interpretacji i interpretowania treści. Ona moją interpretację zawęża i tak to czytać się nie da. Lubię czytać coś ze zrozumieniem i tłumaczyć na swój sposób, oraz otkrywać w tym nowy świat znaczeń.

  7. Wiesz, ze mną było dokładnie tak samo.
    Książką, a raczej serią, która zmieniła moje życie, były powieści o Ani Shirley. Wtedy właściwie poznałam, czym jest okres dorastania, młodzieńcze problemy i radości, a potem – miłość. To było dla mnie objawienie! Przez długi czas marzyłam, by moje życie potoczyło się, jak to Ani.
    A jak w ogóle zaczęła się moja książkowa przygoda? Mnie wszelkie bajki i baśnie czytał do snu tata. Zaczęło się to chyba już w wieku 2 lat i 8 miesięcy, gdy moja mama pojechała do szpitala, by przywieźć ze sobą nowego dzidziusia. Chyba właśnie wtedy tata zaczął czytać mi do snu. Poznałam wtedy mnustwo baśni, bajek i legend. A pewnego dnia, gdy miałam 6 lat, moja babcia odebrała pewną paczkę, w której były 2 magiczne pudełka, pełne jeszcze mniejszych pudełeczek… Kasety zawładnęły moim życiem! Nie liczyło się nic, a czasem nawet – spotkania ze znajomymi! Nie zmieniało to faktu, że równolegle rolę „czytacza” przejęła mama, pokazując mi Anię, PollyAnnę, Basię Bzowską i inne panny, które wpływały na moją rozkwitającą „dziewczęcość”. A potem zaczęłam czytać sama… i trwa to do dziś, ale faktycznie tak u mnie od gimnazjum raczej nastąpił spory regres. Nie martw się, nie jesteś sam! Może chodzi raczej o to, że nas już niewiele jest w stanie zaskoczyć? Bo jakby książki były naprawdę dobre, to chyba nie liczyłby się brak czasu…

  8. Jądro ciemności mi się podobało. Nie byłem zachwycony, gdy musiałem czytać je jako lekturę, ale zainspirowało mnie pod kątem interpretacyjnym. No mi się też robi nie dobrze, kiedy słyszę słowa Adam Mickiewicz. Nie wspominam dobrze polskiego w liceum, bo chociaż starałem się być z lekturami na bierząco, nie wiele było takich, które mi się naprawdę spodobały. Z czystym sumieniem mogę wskazać dwie, a mianowicie Mistrza i Małgorzatę i wspomniane już tu Jądro ciemności. To, czego jako miłośnik książek żałuję, to to, że z wiekiem obserwuję u siebie nieco mniejszą zdolność wtopienia się w poznawane światy przedstawione. Dalej pochłaniają mnie książki, ale utraciły one coś z tej magii czytania, którą miały dawniej. Kiedyś, gdy czytałem Harrego Pottera, Narnię, czy inne pozycje, bardzo wczuwałem się w nastrój. Niemal namacalnie odczuwałem klimat Hogwartu, ośnieżonej krainy z szafy, czy innych uniwersów i bardzo przeżywałem losy bohaterów. To było niesamowite. Dzisiaj już ten dziecięcy zachwyt niestety zanikł, chociaż może nie w stu procentach.

  9. Ja chyba olałam liceum po całości w tym przypadku, w sensie, to, że mniej czytam, to wynika chyba bardziej z braku czasu czy mojego lenistwa, ale na pewno nie z tego, że kazano mi czytać. CHcoiaż, jak patrzę na „jądro ciemności”, to odechciewa mi się żyć, a co dopiero mówić o czytaniu! :p WPis ładny.

Dodaj komentarz

EltenLink