Przyznam, że długo miałem problem z opublikowaniem tego wpisu – dobre pół godziny biłem się z myślami i już prawie go skasowałem, po prostu ze strachu, bo nie czuję sie tak jak kiedyś, pisząc na Eltenie. Czuję, że daję tylko broń do ręki tym, którzy chcą mnie zranić, ale… Co tam.
Gdy wracam do domu, tego w Bolszewie, mam wrażenie, że wszystko, na każdym kroku mówi mi: "Już tu nie mieszkasz". Nie, nie chodzi o rodzinę, oni to dostrzegają, ale nie pokazują, starają się nie pokazywać. Ale przedmioty… Gdyby mogły mówić, pewnie by mówiły, że to już nie do końca moje miejsce.
Dziś odczułem to bardzo silnie, szukając kropli do oczu w jednej z szuflad. Gdy przyjeżdżam do domu, widzę, że ktoś, pewnie mama, dba o mój pokój. Nie ma tu kurzu, nie ma zapachu stęchlizny… A jednak wszystko leży tak, jak pozostawiłem to, wyjeżdżając 29 grudnia. No może wszystko wyłączywszy sukienkę, którą Julita miała ubraną na osiemnastce Szymona dzień przed wyjazdem, a którą zostawiła z prośbą, by rodzice przywieźli w wolnej chwili do Warszawy.
Kiedyś narzekałem, że w pokoju mam za mało skrytek na różne rzeczy. Nie szło mi o to, by się nie mieściły, ale by je posegregować. Chciałbym móc w jednym miejscu trzymać płyty, w innym dyski, w jeszcze innym podzespoły komputerowe. Długo marzyłem o półeczce nad biurkiem, na której mógłbym ustawić pewne rzeczy, zwalniając miejsce na szafkach… Nigdy się jej nie doczekałem.
Miałem, mam jeszcze w pokoju taki mebel składający się z sześciu szuflad – jedna nad drugą. Kiedyś martwiło mnie, że tak mało tam miejsca. Teraz postanowiłem go odstąpić. Wszystko, co tu mam, zmieściłem bez nich, bo wiele z tego, co w pokoju trzymałem, dziś jest w Warszawie.
Tak, wiem… Każdy przez coś takiego prędzej czy później przechodzi, odkrywa, że jego dom nie jest już do końca jego domem. I nie jest to wielki ból czy smutek rozdzierający serce, ale jednak nostalgia pozostaje. Bo wraz z tym wszystkim ucieka dzieciństwo, wiele wspomnień: tak szczęśliwych jak smutnych chwil… I ja nie chcę by to uciekło, jeszcze nie.
Miałem nadzieję, że nastąpi to, gdy założę rodzinę. Tym czasem, gdy wracam ze studiów do domu – a przecież już nie dzieje się to nawet co tydzień – czuję, że to miejsce oddala się ode mnie. I tylko pragnę przygarnąć jak najwięcej pamiątek, nim i one znikną.
10 komentarzy
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Piękny i wartościowy wpis
Piękny wpis.
bardzo dobrze uczyniłeś dodając ten wpis. świadczy to o potrzebie podzielenia refleksjami. wszystko mija, jedne rzeczy się kończą, inne trwają, a kolejne zaczynają. bez „zakładania rodziny” również można znaleźć miejsce dla siebie, rzeczy którymi chcemy się otaczać i wspomnień, a te mogą zawsze być fajne bo to zależy od naszego spojrzenia na nie.
co do półki to można znaleźć co chcesz w internetowych sklepah.prawie o wymiarach co do centymetra. najważniejsze, byś Ty wiedział czego potrzebujesz. moja kuzynka na ten przykład za 120 zł znalazła kilkuszufladową, pojemną szafke do łazienki składaną na tak zwane wciski bez żadnej śrubki. i ładnie wygląda. z ratanu.
O, właśnie, masz. Tak okazyjnie.
https://youtube.com/watch?v=pdOIHNF2vJc
Hm.
A ja jakoś nie tęsknie za domem.
Co innego, za mieszkkaniem mojej babci, gdzie jednak spędziłam wczesne dzieciństwo. Mój dom raczej średnio mi się kojarzy, i nie wiele dobrych chwil tam przeżyłam. Nie mniej jednak, też czuje, że już w pewien sposób nie ma tam dla mnie miejsca, ale nie jest mi jakoś smutno z tego powodu. Wiedziałam, że tak będzie, bo w zasadzie było tak od pewnego czasu, i wcale nie to, że jestem w internacie sprawiło, że w domu czuje się nie swojo..
Jest coś takiego, to prawda. Też to czułam i czuję do tej pory, chociaż pewnie mniej, niż ty, bo sporo czasu spędziłam poza domem, ale i sporo w domu. Jednak odkrywam, że chcę wracać do rodzinnych stron. To normalne odczucia.
Mam podobne uczucie gdy przechodzę czasem przez park, w którym bawiłam się w dzieciństwie albo mijam kamienicę, w której przeżyłam 16 pierwszych lat. Niby to wszystko znajome, poniekąd bliskie serduszku, ale już nie moje. Tego mieszkania już nigdy pewnie nie zobaczę nawet, a gdy byłam w nim raz już kiedy zamieszkała tam inna rodzina, odkryłam, że parę rzeczy zostało zmienionych. To poczucie, że ono gdzieś tam jest troszkę moje w tamtej chwili nawet się nie odezwało. Cóż, tak naprawdę to, co łączy mnie z tymi miejscami to wspomnienia. Swoją drogą, kiedyś myślałam, że nie będę dobrze wspominać ogółu tego, co przeżyłąm, ale się myliłam. 🙂
Całkiem cię rozumiem. Dość niedawno przeżyłem to, kiedy niemal nastale wyjeżdżałem z akademika, który przez 5 lat liczyłem domem. Wracałem do domu rodzinnego. Pierwsze tygodni czułem, że jest to kompletnie opce mi miejsce, choć pokój się nie zmienię, choć miałem bym wiedzieć, że tak nie jest. Potym oswoiłem się z myślą, że coś poprostu się zmieniło, że trzeba zaczynać odnowa. Jóż teraz nie czuje się tak dobrze w akademiku, a do domu rodzinnego wracam, jak do prawdziwego domu.
No cóż, życie! Po prostu życie!
Problem się zaczyna, gdy z tego ukochanego miejsca, czyli np. domu, zaczynają znikać ludzie, którzy odchodzą po prostu do lepszego świata.
Ci, którzy tego doświadczyli też by mogli coś na ten temat powiedzieć.
Ale póki co ciesz się tym, co masz i tym, że masz gdzie i do kogo wracać. 🙂
Myślę, że wiele osób tego doświadczało właśnie przy studiach, nie dopiero przy zakłądaniu rodziny, no bo jednak na studia wiele osób się wyprowadza i mieszka jakby w dwóch miejscach na raz. Ja to przeżyłam nieco w innym momencie i sposobie, ale chyba wiem, o czym mówisz. Sama kiedyś chciałam zrobić… coś, jakiś wpis, albo filmik o tym, jak to jest mieszkać zawsze w kilku miejscach na raz.