Grzebanie w starociach, czyli resuscytacja twardego dysku, tego nie róbcie w domu… to nic, że ja to w domu robiłem!

Znalazłem w piwnicy dwa stare dyski z interfejsem ATA. Każdy, kto mnie zna wie, że nie byłbym sobą, gdybym od tamtej pory nie czekał sposobności, by tylko je przejrzeć. No więc, w ramach odstresowania przedmaturalnego, do dzieła.
Na pierwszy ogień poszedł ten wyglądający na nowszy. Nie było na nim wyraźnego chłodzenia, w przeciwieństwie do drugiego, wyglądał bardziej nowocześnie, choć nadal dość staroświecko w porównaniu nie tylko z dyskami półprzewodnikowymi, ale i starymi talerzami szeregowymi.
Niestety, nie jestem w posiadaniu żadnej kieszeni dla dysków ATA. Coś mi świta, że chyba mam przejściówkę SATA na ATA, ale musiałbym pogrzebać w starych kablach w piwnicy i wcale nie miałbym pewności czy ją znajdę ani czy będzie działała, albowiem gdyż ostatnio użytkowana była jakoś z dziesięć lat temu.
Zdecydowałem się więc na prostsze rozwiązanie, a więc użycie jedynego komputera w domu, który ma jeszcze interfejs ATA na pokładzie. Komputer kupowany zdaje się w roku dwa tysiące siódmym posiada dyski SATA co prawda, ale tak się szczęśliwie złożyło, że był to rok przejścia między interfejsami, a więc na płycie głównej ma jeszcze stare złącze.
Tak, ten Dawid znowu zabrał się do grzebania w tym biednym komputerze, w którym kiedyś nawet spalił zasilacz, eeee, może omińmy ten temat milczeniem?
Otworzyłem obudowę i… leciałem po odkurzacz, sprężone powietrze i inne narzędzia z niezbędnika informatyka. Warstwa kurzu, jaka się tam zaległa jest po prostu nie do wiary.
Po doprowadzeniu obudowy do względnego porządku oraz gruntownym odkurzeniu pokoju Radka, po całej podłodze bowiem kurz się pochował, wróciłem do płyty głównej.
Po pierwsze, wymieniłem bateryjkę CMOS. Jakoś w zeszłym roku się ostatecznie wyczerpała i komputer co rozruch krzyczał, że zapomniał ustawień BIOSu i godziny, a więc przy okazji tym problemem się zająłem.
Ktoś mógłby spytać kto normalny w pokoju ma sprężone powietrze, bateryjkę CMOS i podobne zabawki, ale nie ma co się dziwić, w moim zajęciu dość często się taki niezbędniczek przydaje.
Następnie podjąłem próbę podłączenia dysku. Uruchomiłem komputer z nadzieją, że nie spróbuje z tej ATA zabootować, bo wcale ale to wcale nie byłem pewien czy tego nie zrobi, nie znałem jego priorytetów.
Oczywiście, że z niej spróbował rozruchu, bo czemu nie? Niestety, technologia zawsze, ale to zawsze próbuje uprzykrzyć użytkownikowi dzień.
System jednak, co nie powinno dziwić, nie dał się rozruszać i wysypał stary XP-kowy Bluescreen, wielkie podziękowania dla OCRa.
Tak się składa, że ten komputer nie ma bootmenu, jest za stary. Przyszedł więc czas na plan B.
Nigdy bym nie uwierzył, że dysk ATA zadziała po podłączeniu przy włączonym komputerze, zaklinałbym się, że to nie ma prawa działać… ale działa, właśnie to sprawdziłem.
Uruchomiłem komputer z dysku standardowego, tam siedzi Windows 7, podpiąłem po starcie dysk ATA i… autoodtwarzanie!
Zgodnie z tym co przypuszczałem, był to dysk z komputera, jaki był drugim kupionym przez tatę i jednocześnie pierwszym, na jakim zainstalowany był screenreader. Nie pamiętałem jednak żadnych szczegółów, na dysku zaś jest kaszanka i muszę się przyznać, że to najprawdopodobniej moje dzieło, w owym czasie bowiem wielokroć eksperymentowałem z różnymi rzeczami.
Dysk ma 48GB i podzielony jest na dwie partycje o rozmiarze 24GB każda.
Zabawa zaczyna się od stwierdzenia, że na każdej z tych partycji jest Windows, nie wiem dlaczego, nie wiem też jaka wersja, nie miałem jeszcze czasu, by to sprawdzić. Na pewno jeden z nich to XP, drugi? Nie wiem.
Jeszcze śmieszniej będzie jak powiem, że dysk sformatowany jest jako FAT32, tak, stoi tam Windows jako FAT32. Once more, nie wiem, po kiego grzyba.
Jeden folder Windows ma 3,6GB, drugi zaś 800MB.
Co znalazłem na tym dysku?
Na pewno sporo zdjęć, które czem prędzej zabezpieczyłem na bądź co bądź pewniejszym dysku, później poproszę kogoś widzącego o identyfikację. Znalazłem swoje pierwsze próby programistyczne, także już zabezpieczone, trochę notatek i zapisków, zasadniczo skopiowałem niemal całą zawartość dysku.
Było też wiele programów, które ledwo pamiętam, jak Scansoft Omnipage SE, i jeszcze więcej aplikacji zupełnie mi nieznanych.
Chciałem odczytać hiberfil i czegoś się z niego dowiedzieć, niestety hiberfilu nie ma.
W tym świetle skopiowałem rejestr do późniejszego przejrzenia i sięgnąłem po drugi dysk.
Wyłączyłem komputer, nie ma co ryzykować nadmiernie, odłączyłem pierwszą ATĘ i podłączyłem drugą, po czym wcisnąłem włącznik.
I guzik, wiatraczki dysku nie ruszyły, a komputer wystartował z siódemki nie widząc w ogóle tego złomu. Sprawdzałem, ale to nie kwestia kabli, dysk był martwy.
W szkole na informatyce uważałem raczej rzadko, zajmując się czym innym, pamiętam jednak, iż kiedyś nasz informatyk wspominał, że pod żadnym pozorem nie wolno otwierać dysku, bo to go uszkodzi, tego można dokonywać tylko w specjalnych laboratoriach.
No więc, słuchając się nauczyciela niczym wzorowy uczeń… sięgnąłem po śrubokręt.
Na szczęście był to stary dysk z normalnymi śrubami, które lekko zeszły, a już po chwili mogłem dokonać zbrodniczego otwarcia obudowy, to jest czynności, której, eee, ktoś nie wspominał, że dokonywać nie wolno?
Tutaj jednak uwaga do wszystkich komputerowych pasjonatów, ostrzeżenie przed otwieraniem dysku nie wzięło się znikąd i sam bym się nie odważył tego zrobić nigdy, gdyby nie szczególne warunki jak pewność, że i tak tego dysku nigdy więcej nie użyję.
Mimo to po pierwsze otwierałem go możliwie delikatnie, by zminimalizować i tak występujące ryzyko całkowitego zniszczenia układu.
Tata się śmieje, że do tego typu prac nada się albo dziewczyna, albo niewidomy, bo nikt inny nie umie być tak delikatny. Ale nie bierzcie tego za zachętę do eksperymentowania.
Igła dysku wyglądała na sprawną, talerz, o ile nie był pęknięty gdzieś w środku, także, ale tego potwierdzić nie mogę, bo nawet ja się nie odważyłem go dotknąć, tak, nawet ja mam jakieś granice moich destrukcyjnych zapałów.
Problemem ewidentnie nie był układ danych, a chłodzenie, wiatraczek się zablokował pokryty warstwą skrzepłego w jedną masę kurzu.
Nie znając żadnej profesjonalnej metody działania w takich sytuacjach szczególnie, że w nowych dyskach chłodzenie wygląda zupełnie inaczej, delikatnie zdjąłem kurz i przetarłem szmatką do czyszczenia ekranów.
Przed zamknięciem dysku zastanawiałem się, jak oczyścić talerz, każde ziarnko kurzu na nim może spowodować trwałe uszkodzenie elektroniki niezwykle czułej na pole magnetyczne.
Jednocześnie nie mogłem go po prostu przetrzeć, więcej śladów bym pozostawił, niż zebrał.
Ostatecznie wpadłem na szalony pomysł w myśl zasady, że jeśli coś popsuję, strata będzie niewielka, a za to mogę sporo zyskać. Próbowaliście kiedyś czyścić dysk… ciekłym azotem?
Nie? Przecie to najnowsza, nowatorska i profesjonalna metoda. No dobra, jest to zdecydowanie niezalecana metoda używana przez idiotów, ale w końcu na ksywkę prof.I. musiałem czymś zasłużyć.
Delikatnie ustawiłem wylot ciekłego azotu w pewnej odległości od dysku, by nie wywrzeć zbyt dużego ciśnienia, i pod najmniejszym możliwym ciśnieniem wypuściłem go troszkę. Nic nie wybuchło, a więc nieco zwiększyłem przepływ i tak prowizorycznie opłukałem dysk z nadzieją, że wszelki kurz wyleciał w powietrze i wylądował poza elektroniką.
Następnie skręciłem to do kupy.
Ok, proces destrukcji zakończony.
Ponownie podłączyłem dysk i… i… wiatraczek ruszył!
Coś zaszumiało, coś zagruchotało, zaświergotało, zapiszczało, zabrzęczało i wydało kilka innych dźwięków, a komputer nie startował co znaczyło, że albo udało mi się spalić płytę główną, albo komputer wybootował z tego cuda.
No więc do pomocy poprosiłem znów OCR.
Z gąszczu, jaki otrzymałem, wywnioskowałem, że z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w konsoli, a konsola ta wypluwa masę błędów.
Myślałem, że to może DOS, wpisałem więc "cls" i wcisnąłem enter, niestety, guzik, komputer się wyłączył.
OCR, podejście drugie. Jestem niemal pewien, że uzyskany błąd brzmiał następująco:
"Insufficient memory to initialize Windows."
Podejrzewam, że znaczy to, iż komputer ma zbyt mało RAMu do załadowania Windowsa, co nie miałoby sensu. Ten komputer ma 4GB pamięci operacyjnej, więcej, niż za czasów Windowsa 95, jaki prawdopodobnie jest na tym dysku, mogli ludzie wymarzyć.
Znaczyło to jednak, że moja serwisowa improwizacja odniosła jakiś sukces, komputer widział dysk.
Uruchomiłem siódemkę, podpiąłem dysk i… nic. Ten nie ruszył, a więc był zgodny z tym, jak dysk powinien się zachować. Ale Dawid nadal miał asa w rękawie.
Włożyłem płytę, uruchomiłem komputer i już po chwili usłyszałem piknięcie. Wcisnąłem enter, odczekałem minutę, wcisnąłem WINDOWS+ALT+S: "Screenreader on."
To oczywiście niezastąpiony Debian Live.
Dysk ma ogromną pojemność 1,8GB. Znalazłem na nim kilka zdjęć, aż dziw, że się tam pomieściły, jakieś stare dokumenty taty, skopiowane, bo coś czuję, że ten złom ledwo działa.
Znalazłem tam także program Borland C++ , od razu widać, że to sprzęt programisty.
Projekty programistyczne też skopiowałem, a co tam, przejrzę je, wiele pochodzi ze studiów taty, może się czegoś od niego nauczę.
Chciałem wykonać kopię rejestru, niestety nie udało mi się go zlokalizować, a że komputer ten nie jest podłączony przez Ethernet a zewnętrzną kartę Wi-Fi, której sterowników w Linuxowym kernelu braknie, a na ich instalację cierpliwości nie miałem, póki co dałem za wygraną i na tym kopiowanie zakończyłem.
Teraz usiądę do gruntownego przejrzenia zdobytych plików i, jeśli znajdę coś sensownego, podzielę się tym z wami jako wspomnieniami.

16 komentarzy

  1. Tu działa prawo Murphyego.
    Jeżeli chcesz się pozbyć danych, dołożysz wszelkich wysiłków, potraktujesz elektromagnesem, rozbijesz, najprawdopodobniej dane przetrwają.
    Jeżeli przypadkiem lekko dotkniesz talerza, niechcący naruszysz obudowę, najprawdopodobniej wszystko pójdzie do /dev/null . 😀

  2. Znaczy ja wiem to, bo ja akurat o budowie i działaniu dysków musialem się troszku nauczyć, bisię tym interesowalem, ale to może i tak nie dać pewności, ale z drugiej strony masz rację, bo jak service area zostanie rozmagnetyzowane to…. Ciężko będzie.

  3. Dane się da odzyskać zawsze, to wszystko jest zależne od tego czy mamy odpowiednią ilość pieniędzy i czasu na to. Nie bez powodów na sieciach już nie pamiętam jaki to przedmiot uczono mnie, że jak coś chhcę naprawdę ukryć przed światem to tylko piec hutniczy.
    Co do rejestru: Poszukaj plików takich jak user.dat, już nie pamiętam w jakim to folderze było w tej chwili i system.dat bodajże, w datach wtedy w 9x WIndowsachh był rejestr chowany.

  4. Aha, dobra, na przyszłość, jak mi się zepsuje to Ci podeślę. Na prawdę. 🙂 no, ale mój dysk informatycy badali i mówili, że się popsuł, szkoda, bo tam było dużo książek.

Dodaj komentarz

EltenLink