„Lalka”, „Katarynka” i „Pochwała Głupoty” w jednym, czyli o lekcjach polskiego rozważania

Odkąd zacząłem studiować moja styczność z literaturą czy szerzej pojętą humanistyką dotyczy tylko tego, co znajdę we własnym zakresie. Nie mamy na studiach przedmiotów humanistycznych, filozofii czy innych tego typu zapychaczy planu. Obserwuję jednak Kamila, mojego młodszego brata, który obecnie jest w drugiej liceum i kilka dni temu miał pracę klasową z "Dziadów". I choć myśli z tego artykułu wielokrotnie wyrażałem w trakcie nauki, chciałbym je podsumować i raz jeszcze ubrać w słowa już po tym, jak naukę zakończyłem, a więc starając się o możliwą obiektywność.
Zacznę od tego, że lubię czytać i co uważniejsi czytelnicy tego bloga na pewno to spostrzegli. Lubię dużo czytać zarówno w znaczeniu ilości lektur, jak różnorodności gatunkowej. I choć pewnie wielu z was kojarzy głównie mnie z fantastyką, to tylko czubek góry lodowej, a książkę bardziej cenię za to, jak do mnie przemawia, niż za gatunek czy treść.
Przede wszystkim jednak staram się, by książki mnie uczyły. To piękna skarbnica przekazywanych z pokolenia w pokolenie – prawd moralnych, życiowych, społecznych… Czasem wierzę, że nie istnieje takie zdarzenie czy stan, którego już ktoś gdzieś kiedyś nie opisał, trzeba tylko umieć ten opis znaleźć.
Książki lepiej niż jakakolwiek szkoła dają nam wiedzę o życiu i niezbędne w nim umiejętności – każda inne. Jedne ukazują nam prawdy moralne, inne trudne dylematy, jeszcze inne wygląd społeczeństwa w danym miejscu i czasie. Z przeczytanej niedawno powieści "Duma i uprzedzenie" (wydanie w roku 1813) dowiedziałem się więcej o życiu w Anglii na początku XIX wieku, niż ze wszystkich lekcji historii razem wziętych.
Mógłbym pisać tu o tym, jak książki rozwijają naszą wyobraźnie, zdolności pisarskie… Ale podaruję sobie, bo to raczej oczywiste. Ja chciałbym opowiedzieć o polskim. Nie o języku, a o przedmiocie.
W liceum czyta się pozycje takie, jak: "Ballady i romanse", "Dziady", "Pan Tadeusz", "Kordian"… O "Dziadach" Mickiewicza mówiliśmy ponad 4 miesiące, tak, tyle omawialiśmy dwie lektury, bo część czwartą i trzecią.
W trakcie tego omawiania opowiadaliśmy sobie o tym, jaka to Polska była biedna, jak pogardzana, jak poniżana… A nader wszystko jaka to wybitna pozycja!
Moja opinia o "Dziadach" jest jednak zupełnie inna. Można się oczywiście ze mną nie zgadzać i chętnie wysłucham inne strony. Dla mnie jednak "Dziady" trzecie świadczą przede wszystkim o pysze autora i same nie do końca wiedzą, czym są. Jakoś mnie "Wielka improwizacja" nie napawa zachwytem, a adekwatnie wielkim znakiem zapytania połączonym z angielskim "Whaaaat?"
Uważam także, że dzieło to bardzo zaburza postrzeganie czasów zaborów wedle tego, co chce się, by o zaborach myślano. Nie brakowało wtedy bohaterów pragnących walczyć o wolność, Piotr Wysocki niech będzie tu pierwszym z brzegu przykładem. Gdyby jednak tak bardzo tym Polakom na tej Polsce zależało i czuli się zjednoczeni w duchu wolności, zupełnie inaczej wyglądałaby "Wiosna ludów", nigdy nie słyszelibyśmy o "Rzezi Galicyjskiej", a "Legioniści" Piłsudskiego 80 lat potem nie śpiewaliby "Nie chcemy już od was uznania, ni waszych mów, ni waszych łez. Skończyły się dni kołatania do waszych dusz, do waszych kies."
Pod koniec ubiegłego roku odświeżyłem sobie czytane w podstawówce – nie, nie jako lekturę oczywiście – "Wspomnienia niebieskiego mundurka". Historia toczy się ponoć w okolicach połowy XIX wieku. Widzę w niej wiele pięknych prawd etycznych i mądrości. Jakoś jednak tej straszliwej polskości, prześladowań i cierpienia tam nie ma. Bo ludzie jakoś musieli żyć, wiązać koniec z końcem. I choć mogli być patriotami – za co wielki szacunek – to nie dało się 123 lata dzień w dzień, godzina w godzinę użalać się, że Polski nie ma na mapach. Przekornie dodam z resztą, że Polski tej na mapach nie było dzięki dziadkom tych właśnie ludzi.
Rozumiem jednak, że "Dziady" to lektura ważna, że była grupa ludzi wyznających takie właśnie ideały, dla których polskość była najważniejszą i najpiękniejszą myślą. W końcu wybuchały powstania, a my dziś nie mówimy po niemiecku lub rosyjsku. Co więcej, bardzo lubiłem i lubię "Pana Tadeusza" Mickiewicza – epos, którego pewnie wielu z czytelników tego bloga nie trawi. O gustach się nie rozmawia.
W tych licealnych latach użalania się nad Polską, wychwalania pod niebiosa autorów romantyzm u i pozytywizmu brakuje jednak dla mnie jakiejkolwiek nauki rozumienia literatury. Jestem ciekaw, ile osób kończy szkołę i na studiach rozczytuje się w "Sonetach Krymskich". Tak, na pewno są takie osoby, w końcu ile osób uważa za najwybitniejszego polskiego poetę Kochanowskiego albo rozczytuje się w twórczości Karpińskiego? Pewnie prawie nikt, a o to ja przed wami stoję.
Przeciętny, stereotypowy nastolatek ma jednak zupełnie inne preferencje czytelnicze, o ile w ogóle czyta. Jedni lubią fantastykę, inni powieści przygodowe, romanse. Ale bestsellery mówią same za siebie: "Harry Potter" czy inne "Metro".
Nie, nie jestem wybitnym fanem "Chłopca, który prze… raża mnie swoim charakterem", co wielokrotnie tu udowadniałem. Uważam książki pani Rowling za cykl może i dobry, ale mający wiele, bardzo wiele wad. Trudno jednak znaleźć klasę, w której chociaż połowa osób nie czytała książek o "Młodym czarodzieju". Czego jednak się nas o nich uczy? Najlepiej spalić na stosie w Gdańsku, podrzeć albo w inny sposób poddać oczyszczeniu.
Ilu czytelników będzie w stanie dostrzec w czytanych słowach coś więcej, niż fajne dowcipy Weasleyów i wymachiwanie różdżkami? Ilu pochyli się nad problematyką Dumbledorea, Snapea czy Lupina, dostrzeże nauki i przesłania o wykluczeniach, uprzedzeniach czy pragnieniu władzy?
Wmawia się nam, że wszyscy Polacy czytają Sienkiewicza. I owszem, ja bardzo cenię jego twórczość, uwielbiam "Trylogię", "Krzyżaków" czy "Quo Vadis". Wątpię jednak, czy wśród dziesięciu pierwszych spotkanych na ulicy licealistów znajdzie się trzech, którzy znają te książki z innych źródeł, niż streszczenie. W mojej klasie – liczba uczniów 34 – przed maturą uczciwie nas historyk spytał, ilu przeczytało "Potop". Odpowiedź brzmi: sześciu.
A nawet kiedy trafi się uczeń, który kocha się w Kordianach latających na chmurach i Gustawach, którzy zmieniają imię, bo tak, to czego się go nauczy? Czy dostrzegać prawdy w lekturach, korzystać z nich jako ze źródła historycznego i etycznego?
Nie. W szkole nauczy się go tylko pisać długie i nudne eseje o tym, jaka polska była, jest i po wsze czasy będzie biedna.
Nic nigdy nie zniechęciło mnie i wielu znanych mi osób do czytania tak, jak lekcje polskiego. Nie chcę tym wpisem udowodnić, że przedstawiane w szkole średniej pozycje są złe. Nie ma czegoś takiego, jak zła książka moim zdaniem.
Chodzi mi jednak o to, że zarówno dobór lektur, jak poruszanej tematyki czyni z uczniów nie tyle uważnych i rozumiejących czytelników, co, w najlepszym razie, osoby ślepo kopiujące interpretacje nauczyciela i doszukujące się śladu walki o polskość w kotlecie podanym na obiad na n-tej stronie powieści Amerykańskiej, w najgorszym osoby, których jedynymi lekturami po maturze będą zeznania podatkowe i umowy o pracę.

7 komentarzy

  1. niedawno wymieniałem myśli z nauczycielką angielskiego. na czas bez szkoły prawdziwej a namiastki edukacji internetowej zadała uczniom dwie prace nie wymagające większego wysiłku intelektualnego. doszliśmy do wniosku, że nawet współczesna szkoła nie uczy UCZYĆ! to powtarzające się ostatnie słowo poprzedniego zdania napisałem dużymi literami. problem polega na tym, że wtłacza się dzieciom wiele wiadomości nieprzydatnych potem w dorosłym życiu a nie stwarza zachęty do poznawania nowych umiejętności, drążenia wielu zagadnień, pytania co dalej?

  2. Taaaa, a sam nie wziął udziału w powstaniu.
    Czy licealiści wiedzą dlaczego?
    Bo zatrzymaly go względy osobiste.
    Konkretniej KOBIETA.
    Masz rację, Dawidzie jest sporo obłudy w literaturze romantycznej.
    Większość bohaterów to takie jakieś mięczaki, osoby, które wbrew pozorom nie miały żadnego kręgosłupa.
    Żyli na diapazonach, ale dla Polski za którą tak cierpieli nic konkretnego nie szło.

  3. A ja jednak widzę w „Wielkiej Improwizacji” jakąś taką pychę Mickiewicza. Nie, nie chodzi dokładnie o to, że rzuca Konrad wyzwanie Bogu – to efekt zamierzony.
    Ale o samą opinię o poetach. Może to zamierzone, ale dla mnie tu Mickiewicz uważa się za kogoś… no nie wiem, takiego herosa, co powiedzie ludzi w nowy, świetny wiek.
    Jasne, że lubię „Pana Tadeusza”. Nawet pisałem o tym tu na forum w odpowiednim wątku.
    Nie zgadzam się co do problematyki HP. Znam bardzo wiele osób, które książki czytały, a problematykę w nosie miały. Oczywiście, są osoby, które prowadzą głębokie analizy, nawet książki o psychologii i filozofii Pottera pisano.
    Jednak typowy czytelnik niewiele z tego, niestety, zauważa.
    Dobór lektur nie jest najlepszy, ale nie jest też najgorszy. Dobór lektur jednak wskazuje bardzo dobrze na główny pokazany przeze mnie problem. Jak uczyć ludzi czytać wszystko, skoro niewiele z tego wszystkiego im się pokazuje.
    Tak jak lektury powinny zawierać cały przekrój literatury, a nie tylko romantyzm z dodatkami, tak analizowana tematyka powinna być szersza, niż rozważania nad tym, jaka to Polska jest biedna.

  4. Najpierw ogólnie, co do tematu wpisu. Uważam, że na polskim problemów jest dużo, ale jednym z największych nawet nie koniecznie są lektury. Ja jakoś od małego ogarniałam, co w książkach jest napisane. Braillea nie lubiłam, to fakt, ale z opowiadań i tekstów pamiętałam sporo, jeśli ktoś mi je czytał, a pisać w miarę ogarnięte zdania teżumaiłam dość wcześnie. Teraz patrzę na Emilę, która mi płacze nad każdym dłuższym wypracowaniem, bo niby jak napisać to zdanie? Mój wniosek jest taki, że w szkołąch w ogóle się nie uczy, że ten tekst, co ty piszesz i to, co jest w książkach, to jest jeden i ten sam sposób wyrażania myśli! To jest to samo! Nie trzeba się jakośwybitnie wysilać, żeby pisać w konkretnej formie. Ja rozumiem: wstęp, rozwinięcie, zakończenie, zgadza się. ALe oni się zastanawiają nad każdym zdaniem, a każdą lekturę albo tekst w książce traktują, jak niezrozumiałe zło koniecznie, nawet ci, którzy czytają inne książki. Jak ja poszłam do szkoły, to nie było tak, żę zawsze chciało nam sięuczyć. ALe, może z powodu małej liczby uczniów, a co za tym idzie większej ilości czasu, jednak przez pierwsze lata wydawało nam się, że to, czego sięuczymy, jest ciekawe, a jeśli nawet nie ciekawe, to logiczne. W większości szkół na polskim pisanie wypracowań czy rozumienie tekstu jest traktowane jak czarna magia, mój ty Boże najcudowniejsza i najbardziej porządana umiejętność, którą jednakże tak trudno posiąść… Jak trudno? Po prostu czytasz! I ja rozumiem, że np. takie dziady czy chłopi nie są łatwe, zgadzam się. Ale mam wrażenie, że dużo prostrze by były, gdyby ludzie zaczęli się uczyć czytać nieco wcześniej, niż 4 lata przed maturą. WIem, że ten problem nie dotyczy ciebie, ty rozumiałeśtreść książek wcześniej, niż my wszyscy prawdopodobnie, niepojęty element. Ale mówięo ogólnym problemie szkół.
    Co do wielkiej improwizacji, świadczy ona o pysze bohatera, nie autora i to akurat myślęefekt całkiem zamierzony, choć „dziadów” jako takich teżnie lubię. Nie wczuwając się nawet w ich wydźwięk, po prostu, nie lubię ich. Poza tym, jak powiedziałeś, dziady mogą pokazywać, jaką etykę i myślenie miałą pewna grupa ludzi. Niekoniecznie było to zawsze dobre.
    Czekaj czekaj, stop stop, ty lubisz „pana Tadeusza”? I ja o tym siędowiadujędopiero teraz, że my jesteśmy z tego samego obozu?
    Co do tego, ile osób pochyli sięnad problematyką pottera, to jednak warto poczytać sobie wypowiedzi ludzi, którzy to rzeczywiście czytali, a nie oglądali filmy. Bo owszem, dużo osób siępochyli.
    Jak na waszym polskim wmawiało się, że wszyscy czytają Sienkiewicza, to współczuję. Nasza polonistka np. nie lubiła „krzyżaków”. xddd.
    „potop”? TO i tak dużo. Ilu u was w ogóle czytało? xd.
    Zgadzam się z tobą w wydźwięku, że może zniechęcić do czytelnictwa zarówno dobór lektur, jak i tematów prac czasami. ALe według mnie, jak jużpisałam, winny jest system prowadzenia lekcji, bo oni nie umiejączytać jużprzychodząc do liceum. I tak, jak powiedziałeś, nikt nie czyta. Nie dlatego, że „kordian” czy „krzyżacy”, nie dlatego, że Polska czy nie Polska, nawet nie dlatego, że interpretacje, bo sama pamiętam, że udowodniłam innąinterpretację Shultza na polskim, ale właśnie dlatego, że po prostu wmawia nam się, że czytanie, to jest jakaś cholernie trudna umiejętność. Gdyby od małego tego uczyć, to by sięumiało. Moja EMila już teraz lepiej rozumie książki, a dlaczego? Bo jąnamówiłam do wysłuchania, tak, nawet wysłuchania, tego przerażającego Harrego Pottera.

Dodaj komentarz

EltenLink