Bardzo skrótowo o ostatnim tygodniu, czyli dobranoc

Do matury pozostaje dwanaście dni, a mnie z tego powodu chyba kompletnie odbiło.
Nie dość, że w autobusach słyszę prośby o popcorn wypowiadane zamiast nazw przystanków, to jeszcze kupuję kury, tak, żywe kury, a i także spotykam się z Mają w Warszawie – to nic, że bilety kupowałem w dzień poprzedzający sam wyjazd, a jeszcze dziewięć dni temu w ogóle o możliwości takiego wyjazdu nie myślałem.
W świetle powyższego blednie nawet fakt, że udało mi się zgubić w drodze do szkoły tak, iż wylądowałem w innej części miasta.
A to wszystko w ciągu jednego tygodnia.
Ten tydzień zaczął się dość niewinnie. Wstałem rano jak co rano, poszedłem na autobus, wsiadłem i jadę…
Czwórka w Wejherowie mija przystanek "Wejherowo, Filharmonia Kaszubska".
Ja jednak tego felernego poniedziałku usłyszałem, cytuję: "Przepraszam, popcornu szukam".
Tak wyraźnie to usłyszałem, iż naprawdę przez dobrych pięć sekund zastanawiałem się czy to ze mną jest coś nie tak, czy z autobusem.
Ale chyba jednak ze mną.
Wtorek? We wtorek udowodniłem, że mimo uczęszczania do tej samej szkoły od lat dwóch ponad zgubić się da.
Nie wiem, jak można zgubić się tak bardzo, że wyląduje się w innej części miasta i będzie trzeba w ogóle znaleźć szkołę od drugiej strony, ale melduję, że potwierdzono doświadczalnie – da się.
Środa? Środa minęła pod sztandarem matematyk, na których zapanowała absolutna głupawka.
A wszystko przez panią, która oświadczyła, iż dowiedziała się o zaleceniu, wedle którego poziom lekcji powinno dostosowywać się do umiejętności klasy.
Dlatego zaproponowała tabliczkę mnożenia.
Czwartek? W czwartek to w środku lekcji zrobiliśmy grilla i trzy godziny sobie siedzieliśmy, robiliśmy kiełbaski i zajmowaliśmy się innymi czynnościami, którymi maturzyści zajmować się nie powinni.
A wszystko za inspiracją naszej matematyczki, tak, te trzy godziny to były matematyki.
Piątek? Ojjj, tu mi już odbiło kompletnie.
Kupiłem kurę. Żywą. Normalną. Kurę. Gallus gallus domesticus. Rząd grzebiące, rodzina kurowate. Słowem: nooo. kura!
A tak zupełnie poważnie…
Pojawiła się akcja charytatywna "kura na Madagaskar".
Celem jest nauczenie mieszkających tam ludzi dbania o ich własność i tak dalej. W ramach tej akcji można sfinansować kurę, którą dostanie jakieś dziecko na Madagaskarze, będzie się uczyło ją karmić i tak dalej.
Ogółem, uznałem, że to bardzo fajny pomysł i sfinansowałem dla Madagaskaru taką właśnie kurę.
Sobota? Oooo, tutaj będzie ciekawie.
Sobota zaczęła się o piątej szybką organizacją i wylotem z domu, bo o 07:19 był pociąg do Warszawy.
Pomijając całą kwestię dojazdową, około 10:50 byłem na miejscu z dziesięciominutowym opóźnieniem i witałem się z wariatką Mają, jamajką na Eltenie.
Z Mają udaliśmy się najpierw metrem na spotkanie z Mateuszem, papierkiem na Eltenie, aby mu przekazać Raspberrego Pi, którego musi przekazać dalej, dobra, długa historia, nieważne.
Po tym przekazie, zaczęła się zabawa. Skierowaliśmy się na Młociny, aby zajrzeć do Lasek.
Na owe Młociny przybyliśmy, podkreśliliśmy jednemu człowiekowi, że naprawdę musimy zadzwonić do jednej osoby i nie wiemy czy jedziemy do Lasek, po czym Maja wykonała telefon do s. Agaty.
Od tej ostatniej dowiedzieliśmy się, że w Laskach jeszcze ich nie ma i będę później. Wykonaliśmy więc w tył zwrot i wróciliśmy metrem na plac Wilsona, ludzie, dawno nie najeździłem się metrem tyle co wczoraj (tylko w Londynie bywało).
Tam zjedliśmy naprawdę dobrą pizzę i znów lecieliśmy do Lasek, tym razem już bez wracania.
W tym momencie wykonałem nagrania ptaków, które już tutaj wrzuciłem.
W samych Laskach po pewnym czasie oczekiwania spotkaliśmy się z siostrą Agatą, którą naprawdę miło było mi poznać, a potem już trzebabyło wracać na metro powrotne, abym zdążył na pociąg do Gdyni.
Przepraszam za tak skrótową formę, ale dosłownie zasypiam.
Jeśli jesteście ciekawi szczegółów, macie dwie opcje.
Albo liczyć na wenę dla mnie na dłuższy wpis, albo przekonać Maję do napisania. 😀

9 komentarzy

  1. Tydzień rzeczywiście zwariowany. Komunikat o popkornie wymiata. Na pocieszenie powiem, że ze mną też chyba nie jest dobrze, bo miałem podobne złudzenie słuchowe. Jak niektórzy z Eltena wiedzą, byłem na tygodniu filozoficznym w Lublinie. Myślę, że napiszę o tym szerzej na swoim blogu. W każdym razie jednego dnia wchodzimy z kolegą na wykład, bo tydzień miał formę takiej otwartej konferencji i kolega mówi, że to chyba nie tutaj, bo tutaj jest masa rzołnierzy. W tym momencie dostałem ataku śmiechu, bo w pierwszej chwili usłyszałem nie masa żołnierzy, tylko masaż wąpierzy. 😀

  2. Przy placu Wilsona są też super lody, właściwie to przy kinie Wisła. Yyy, dopytaj kogoś, bo ja tam byłam tylko 2 razy. Sama niestety nie pamiętam swoich zachowań przedmaturalnych, wyłączając dziwne zjawisko, że po nauce angielskiego miałam jeszcze chęć do słuchania angielskich piosenek. Zresztą, mi teraz przed każdą sesją, zwłaszcza końcoworoczną, odbija jak przed maturą, więc może nie powinnam się wypowiadać w temacie. 🙂

Dodaj komentarz

EltenLink