Co się robiło?

Kiedy byliśmy mali, każdy jeden Sylwester z bratem spędzaliśmy u dziadków w Pucku. Tradycja trwała do śmierci dziadka, a ja sobie nie mogłem w ogóle wyobrazić, by spędzać ten dzień w innym miejscu i innym gronie. Rozkład dnia był praktycznie niezmienny. Najpierw odbieraliśmy babcię z pracy, jedliśmy kolację. Wieczorem wychodziliśmy na rynek, obejrzeć, co tam… Czytaj dalej Co się robiło?

Służbowa aktualizacja statusu

Zawsze, gdy opuszczam mieszkanie w Warszawie na dłuższy czas, gaszę metaforyczne światła i wiem, że przez następne dwa tygodnie tam nie zagoszczę, muszę stanąć na chwilę w progu i się pożegnać. To miejsce kojarzy mi się z wieloma niesamowitymi radościami i wieloma niesamowitymi smutkami, ale to własne gniazdko. Teraz jednak mam już te myśli za… Czytaj dalej Służbowa aktualizacja statusu

Chyba już tu byłem! – Czyli o Warszawie, Liptonie i Pizzy

Był upalny, słoneczny, letni dzień. Ludzie, korzystając z ostatnich chwil niedzieli, spacerowali po ulicach Warszawy, ciesząc się pogodą i wspólnie spędzanym czasem. Gdzieś w okolicach Centrum przysiadł sobie grajek i radośnie jął brzdękać na gitarze. Przechodnie przystawali, mimowolnie uśmiechając się na dźwięk radosnej melodii.
Delikatny wietrzyk zakołysał liśćmi krzaków i kwiatów, zniżył swój lot, podziwiając miasto skąpane w promieniach zachodzącego Słońca. Przemknął wokół Wisły, pofrunął za autobusami i samochodami, radośnie się z nimi ścigając. Pomachał ręką dwójce niewidomych stojących przed Dworcem Centralnym i wyraźnie czekającym na tramwaj, po czym pofrunął dalej, kołysząc plakatami i reklamami, śmignął wokół kilku dachów i powtórnie zanurkował ku ziemi… Zobaczył, jak niewidomi wysiadają z tramwaju. Uśmiechnięty, pozdrowił ich lekkim podmuchem, po czym zawrócił, chcąc raz jeszcze przyjrzeć się Centrum, nad którym powoli zapadają mroki nocy.
Na niebie nieśmiało wychylał się Księżyc. W jego świetle wiatr ze zdumieniem dojrzał dwójkę niewidomych wysiadających z metra w Centrum.
– Wrócili już? – Zdziwił się wiatr.

Majka, ogarnij się, trochę trudniejsza była. – Co Dawid na Mazowszu porabiał.

Kilkukrotnie wspominałem na tym blogu o pewnym weekendzie, który należy uznać za ósmy cud świata, przede wszystkim za to, że w ogóle go przeżyłem.
Jak to już w moim wypadku bywa, napisanie o czymś w terminie w miarę aktualnym jest czynem prawdopodobnie nieosiągalnym, a zatem doceńcie, że minął mniej, niż miesiąc.
Bo na przykład takiej wymiany do Bad Marienberg wciąż nie opisałem, choć opisać ją obiecałem… 6 marca zeszłego roku.
Pewnego piątku wsiadł Dawid do pociągu odjeżdżającego z Gdyni Głównej w kierunku Warszawy. I tak zaczęła się podróż w nieznane.

Dawid w wielkim mieście, czyli baaaardzo spóźniony wpis

Pewnego dnia informatyk złowił złotą rybkę. Ta, jak zawsze, zgodziła się spełnić jego życzenie, jeśli tylko ją wypuści.
Informatyk – jako, że serce miał złote – zaraz poprosił o pokój na świecie.
Rybce jednak na to zrzedła mina. Poprosiła o pokazanie jej mapy.
Informatyk zrobił, jak kazała.
Rybka, przyjrzawszy się zarysowi świata, niepewnie rzekła:

EltenLink