W służbie (nie) połamanych lasek

Warszawa, 8 października 2019 r.
Drodzy czytelnicy niniejszego bloga.
Piszę do was w sprawie niecierpiącej zwłoki, którą uznać mogę za próbę zamachu na moje życie. Umiem zrozumieć, że jako administrator, programista i twórca rakiet mogę pozostawać w niełasce dla większości tu zgromadzonych, jednak akt przemocy, jakiego próbowano się wobec mnie dopuścić, wydaje się środkiem niewspółmiernie poważniejszym od wymaganego.
Szedłem ja sobie radośnie stacją metra, słuchając komunikatów i rozmyślając nad tym, jakim pociągiem pojadę, a tu jak nie świśnie, jak nie gwizdnie, jak nie trzaśnie…
Osobę, która raczyła w tak bezwzględny i godny pożałowania sposób potraktować mnie dziś w godzinach porannych na stacji metra Świętokrzyska pragnę spytać… Jaka to była laska, że się nie połamała w kontakcie z moją skromną osobą? Bo nizwykle użyteczne byłoby posiadanie takiego kijka, którym można walić osoby, których nie lubimy po nogach bez obaw o zamianę go w stertę drzazg.

I to jest paradoks

Kiedy na stacji metra Politechnika, na linii M1, między Centrum a Polem Mokotowskim, schodzicie na schodach od strony ul. Nowowiejskiej, znajdziecie taką fajną, ładną prowadnicę. Pozorne jednak tylko jest jej piękno, bo w istocie złośliwa jest i niesłowna, jeśli bowiem nie zapracujecie naprawdę dobrze laską, to zaraz będziecie mogli rozcierać kolana i łokcie.
Gdy zaś już się podniesiecie z posadzki, otrzepując się z kurzu, odkryjecie, że przed wami znajduje się plan stacji, naturalnie większy od słupka i postawiony centralnie na prowadnicy.
Po jego dokładnym przestudiowaniu dowiecie się, że znajdujecie się na stacji Politechnika, jakbyście nie byli pewni, czy to przypadkiem nie jest London Bridge, a w dodatku, że z lewej strony jadą pociągi w kierunku na Młociny, z prawej zaś na Kabaty. To nie tak, że to samo napisane jest na poręczy schodów.
To jeszcze jednak nic. Kiedy bowiem wybierzecie się przypadkiem na wycieczkę w moje rodzinne strony, do miasta Gdynia, pójdziecie na klif Orłowski – a konkretnie na sam koniec jego mola – i wyciągniecie rękę, pod palcami natraficie na brajlowską tabliczkę, a na niej odczytacie dwa słowa.
I, wsłuchując się w kwilenie mew i szum fal uderzających o brzeg, wąchając zapach soli, czując bryzę na twarzy, odczytacie…

Prawie roczek

Wiecie, że dokładnie za tydzień minie rok od momentu, gdy pierwszy raz zobaczyłem swoje (przyszłe w owym czasie) mieszkanko na Powiślu? Tyle się od tego czasu zmieniło, że aż trudno w to uwierzyć. Wiele się nauczyłem, wiele też zebrałem doświadczeń – dobrych i złych.
Kilka razy przychodziło mi na myśl spisywanie tu tych drobnych wyzwań, by komuś kiedyś posłużyły przy usamodzielnianiu się, ale okazało się to niemożliwe. Nie wiedziałem, co, o czym i jak pisać. A przecież taka skarbnica wiedzy i porad byłaby nieoceniona.
W Warszawie nie miałem znajomych, rodziny, przyjaciół i przyznam, że… to była jedna z gorszych rzeczy, choć też i duża szkoła.
Jak się było wysłanym po głupie zaświadczenie do dziekanatu na drugi koniec miasta, to nie było wyjścia, trzeba jechać na drugi koniec miasta i pytać, bo nikt nie pomoże.

Samodzielne mieszkanie

Stało się. Odkąd zamieszkałem w Warszawie, końca dobiega drugi miesiąc, a ja o tym prawie niczego nie napisałem. Nie napisałem z resztą celowo w przekonaniu, że nim cokolwiek zacznę ględzić o tym, jak się mieszka samodzielnie, muszę to w ogóle lepiej poznać.
Jednym jest wpis naskrobany po spędzonym jednym tygodniu, a drugie…
Jako, że jestem (tak, zgadliście, w pociągu), wracając z Warszawy do Gdyni, pozwolę sobie kilka słów w rzeczonej kwestii naskrobać.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Refleksje Tagi

Miasto morza i szkła

Znam wiele pięknych miejsc, każde z nich ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się do niego wracać.
Czasem jest to klimat, innym razem ludzie, którzy tam mieszkają.
Pozdrawiam z pociągu relacji Warszawa Centralna – Gdynia Główna.
Po trzech tygodniach spędzonych, bez przerwy, w Warszawie, wracam weekendowo na Pomorze. I przy okazji tej podróży chcę podzielić się z wami pewną refleksją.

No bo przecież wyjście jest w dół

Oficjalnie w Warszawie mieszkam od wtorku. Dość krótki jest zatem ten okres mej bytności w stolicy szczególnie, że wpis ten piszę z domu w Bolszewie, do którego to domu wróciłem wczoraj wieczorem, a w stolicy zjawiam się ponownie w niedzielę.
Choć więc sam po mieście poruszam się w multum spraw, wcale nie czuję się jeszcze pewnie – jak znam życie jest to kwestia pewnego czasu, nie wiem jeszcze, jakiego.
Póki co jednak co jakiś czas skręcam w złą uliczkę, wchodzę w zły zakręt. Potem zaś trzeba się cofać i myśleć, co jest znowu nie tak.
W tym nierozgarnięciu inicjacyjnym jest jednak pewien aspekt pozytywny, mianowicie mnogość śmiesznych sytuacji, jakimi mógłbym się podzielić. Tak więc dziś opowiem wam jedną z nich.

EltenLink