Włóż Hamburgera Do Stacji Dysków! Czyli pozdrowienia z Zakopanego

Swojego pierwszego bloga, na Klango, założyłem w 2013 roku. Od tamtego dnia każdym jednym wpisem, jaki popełniam, przekonuję ludzkość o swojej nienormalności.
Tak sobie myślę, że chyba wypadałoby zmienić nawyki, udowodnić wam, że jestem normalny. Jest tylko jeden drobny, malutki, kruszynkowy problemik.
Ja normalny nie jestem ni krztyneczkę.
Miałem taki pomysł, żeby ten wpis zacząć humorystycznym dowodem, że normalny jestem, a potem go obalić. Napotkałem jednak przeszkodę nie do pokonania. Rozważając wszystkie możliwe początki, prologi i preambuły, doszedłem do wniosku, że w mym umyślę nie zrodził się żaden, ani jeden pomysł, jak zacząć cokolwiek normalnie.
Prawdopodobnie wynika to z faktu, iż gruntowna analiza mojego życia prowadzi do jednego wniosku.
Nie ma w mojej historii niczego, powtarzam, niczego co choć trochę przypomina jakąkolwiek normę.
A zatem muszę pożegnać się z formą wpisu, jaką stworzyła moja wyobraźnia i przyznać już od pierwszego akapitu.
Tak, drodzy czytelnicy, drogie czytelniczki, jestem kompletnie nienormalny. Narzuca mi się tutaj cytat:
He was as unusual as it was only possible to be.
Pozdrawiam was z zimowej stolicy Polski, miasta zwanego Zakopanym. Jestem tutaj od soboty, a do domu wracam w czwartek.
Przypomniał mi się taki żart. Lecą turyści nad Polską. Jakich miast nie zobaczyli?
Zakopanego, bo się zakopało, Częstochowy, bo się schowała i Łodzi, bo odpłynęła.
W każdym razie Zakopane się nie zakopało, a zatem mogę tutaj być. No chyba, że mnie wszyscy oszukują, a tak naprawdę jestem na Arktyce. Biorąc pod uwagę temperatury, dziś minus 17 stopni Celsjusza, wcale mnie to nie zdziwiłoby.
Zanim jednak przejdę do opisu samego wyjazdu, muszę się wam pochwalić, swoją nienormalnością oczywiście.
Dzisiaj dowiedziałem się, że klocki Lego kończą 60 lat. Myślicie, że osiemnaście lat życia to wystarczająco, żeby odłożyć takie zabawki? Ha, ha, ha, podziwiam za naiwność.
Jakiś czas temu, ze dwa tygodnie będą, Radek budował z klocków statek. Powiedziałem, że mu pomogę. I wiecie co? Jestem dumny z dzieła, jakie stworzyłem.
Ja zawsze miałem zmysł do maksymalnego komplikowania wszystkiego. A więc owszem, zbudowaliśmy statek.
Kiedy Radek budował sam kadłub i wszystko inne, co taki statek mieć musi, we mnie obudził się zmysł inżyniera, tak więc zająłem się projektowaniem masztu.
Czy możliwe jest z klocków Lego stworzenie żagla z wejściem na maszt, który w dodatku można rozwijać i zwijać, odwracać, refować i tak dalej?
Pewnie powiecie, że nie. Kiedy powiedziałem mamie, która była w pokoju, że mam zamiar to zbudować, też tak sądziła. Do czasu.
Co jest potrzebne? A no potrzebujecie kartki papieru, z której wytniecie odpowiedni kształt, a także sznurka, kilku nitek, sprężynki, metalowej rurki, nie wiem skąd ją wytrzasnąłem, naprawdę, patyczków od lodów, kawałka plastiku i masy klocków Lego.
Instrukcji wykonania tu nie podam, by zachować chociażby resztki pozorów normalności, powiem natomiast, że z masztu jestem dumny. Można go składać i rozkładać, ma piękny podest dla ludzików Lego, dzięki zamontowanym wałkom i wajchom można go refować, odwracać, przechylać, naprężać i robić wszystko inne, co do głowy wpadnie. Sam maszt ma, liczone linijką, 70cm wysokości. Dawid Pieper i jego chore pomysły, pozdrawiam.
Konstrukcja powyższego dzieła zajęła mi blisko cztery godziny, tak, siedziałem cztery godziny nad klockami Lego, Radek już się znudził, a ja kończyłem swoją ideę. Ale, działa, i to się liczy.
To jeszcze nic jednak, kiedy byłem mały, potrafiłem robić bardziej chore rzeczy, wtedy potrafiłem nad jednym projektem spędzić nie tylko kilka dni, ale i kilka tygodni. Najlepsze, co zrobiłem, to, hmmm, statek, tyle że nie taki zwykły statek, co to, to nie.
Kto inny, jak nie ja, wpadłby na pomysł, by z klocków Lego zrobić statek sterowany z silnikiem elektrycznym?
Byłem zbyt mały, czego do dziś żałuję, nie umiałem po prostu zlutować odpowiednich elementów. Dziś, powtarzając tamten projekt, zrobiłbym to inaczej, użył zwykłego serwomechanizmu, jakiegoś mikrokontrolera i zasilania.
Niestety, miałem wtedy jakoś z dziesięć lat i dopiero poznawałem podstawy programowania, nie mogłem nawet marzyć o prawdziwym obwodzie elektronicznym własnego autorstwa.
Na szczęście nigdy nie brakowało mi wyobraźni do rzeczy nienormalnych. Stworzyłem więc swój projekt, wykorzystując, uwaga, części ze zdalnie sterowanego zabawkowego samochodu, tak, drodzy Państwo, samochodu, byłem do tego stopnia pokręcony, że go rozłożyłem, z silnika zrobiłem śrubę, jakieś wirniki się powycinało, zrobiło statek z Lego, wszystko posklejało taśmą klejącą. I pływał, a jakże.
I kto powie, że nie można?
Jak byłem mały, uwielbiałem też wspinać się na wszystko, na co wspinać się tylko dało, a im mniej przychylnie na to patrzono i za dziwniejsze uważano, tym chętniej to robiłem.
Wkrótce nie było chyba żadnego drzewa u nas we wiosce, na którym bym nie stanął. Jak miało kilka metrów wysokości albo kilkanaście, no cóż, tym lepiej.
Ale drzewa to dopiero łatwy poziom trudności. U kuzyna potrafiliśmy się wspinać do domu przez okno po rynnie kiedyś. Lepiej, ale to nadal nie to.
Hmmm. A wspinanie się po sznurkach od huśtawki na górę tej konstrukcji i siedzenie tam sobie? O tak, to zdecydowanie było najlepsze.
Nie powinno więc dziwić, że kiedy przybyliśmy do hotelu w Zakopanym, natychmiast rozpocząłem eksplorację terenu w poszukiwaniu alternatywnych dróg.
Sądzicie, że w moim wieku nie wypada już? Pewnie macie rację, ale, obawiam się, że mało mnie to obchodzi, bo już udało mi się wejść na piętro, nasz apartament jest dwupiętrowy, bez użycia schodów, po prostu wspinając się na półpiętro a potem na górę.
Pokój jest też o tyle skomplikowany, że na dole, że tak to ujmę w tym większym pomieszczeniu, droga do schodów jest kręta, trzeba obejść masę rzeczy, by na nie wejść. Ale z kanapy, na której śpią rodzice, jest łatwiej, bo wyciągając z niej rękę, sięgnąć można półpiętra, nie trzeba obchodzić stołu, łóżka i ścian.
Więc, jasne, że już tą drogę wypróbowałem, serdecznie polecam.
Z innych hotelowych wieści. Łóżka, prócz kanapy na dole, są tutaj ponoć strasznie niewygodne. I ja to widzę, wszyscy narzekają słusznie.
Leży się na sprężynach, wszystko czuć, jest to twarde i niewygodne, ponoć. Bo, nie powiem, że to najwygodniejsze łóżko, na jakim spałem, ale nie przeszkadza mi to.
Drobna niedogodność i tyle, ja tu śpię bardzo dobrze. Nikt tego z rodziny nie pojmuje. Tak prawdę powiedziawszy, to ja też tego nie pojmuję, ale co tam, nie będę narzekał.
Jeszcze odnośnie samego wyjazdu, w sobotę, jadąc tutaj, za moją namową skierowaliśmy się do Wadowic i odwiedziliśmy dom św. Jana Pawła II, bardzo mnie ta wizyta cieszy, bo dawno chciałem tam się udać. Przy okazji nie obyło się bez zjedzenia obowiązkowych kremówek.
W niedzielę zaś byliśmy na Krupówkach, no bo w końcu trzeba. Jak byłem mały, to pamiętam, że usilnie próbowałem przechrzcić tą ulicę na Kroplówki, no cóż, moja pomysłowość nigdy nie miała granic.
Chciałem rodzinę przekonać do wspinaczki na Morskie Oko, ale powiedzieli mi niestety, że w tym śniegu się na to nie piszą. A szkoda.
Natomiast przekonałem rodzinkę, by w czwartek w drodze do domu zajść do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Już od dawna chciałem zobaczyć to miejsce, a nigdy nie było ku temu okazji. Cieszę się więc już na wizytę z nadzieją, że będzie jakkolwiek dostępne dla niewidomych.
Royal Airforce Museum w Londynie mnie zachwyciło, mam nadzieję, że nasze Polskie mu dorównuje albo je nawet przewyższa szczególnie, że słyszałem o tym miejscu bardzo dobre opinie.
Co jeszcze mogę powiedzieć? Jedzenie bardzo, bardzo dobre, naprawdę. Hotel ponoć ładny, jedyny mankament to te łóżka, Internet jest jaki jest, ale cudów się nie spodziewałem.
Temperatury iście biegunowe, śniegu od groma i ciut ciut, co ranek trzeba odśnieżać samochód.
Teraz rodzina uciekła na narty i zostałem sam w hotelu.
Przed chwilą idąc po coś znalazłem firankę, to znaczy, też mi odkrycie, zauważyłem, że na oknie jest firanka.
I przypomniała mi się pewna historia, której chyba jeszcze na tym blogu nie umieszczałem.
Działo się to kilka lat temu, byłem sam w domu i chciałem zrobić mały porządek.
Zauważyłem, że na oknie nie ma firanki, pewnie mama zdjęła, by umyć szybę i zapomniała odwiesić. Po krótkim poszukiwaniu znalazłem firankę tę zwiniętą na szafie.
Ochoczo więc zabrałem się do jej wieszania. Miała dość nietypowy kształt, ale co tam, ja się nie znam tak, może nowe mama kupiła? W każdym razie było, gdzie zamocować te haczyki, nie pamiętam jak się nazywają, wiecie, o co chodzi.
No więc po zawieszeniu owej firanki zauważyłem, że jest trochę krótka, nie zasłania okna.
Uznawszy, że pewnie coś popsułem, jak to ja, poczekam na mamę, która mi powie, co ja tym razem zrobiłem źle.
Teraz wyobraźcie sobie jej minę, jak po wejściu do pokoju zauważyła pięknie wiszącą na oknie, uwaga, uwaga. Sukienkę.
Jak ja to zrobiłem? Nie mam zielonego pojęcia. Zdolny jestem.
Na koniec, standardowo, wypadałoby wyjaśnić tytuł wpisu. A działo się to jakoś ze dwa tygodnie temu. Po włączeniu laptopa, ten nie przemówił, gdy minęło kilka minut, postanowiłem sprawdzić, co się dzieje, mój laptop zwykle startuje w kilka sekund.
Wyciągnąłem więc telefon, uruchomiłem OCR i robię zdjęcie ekranu.
Voice Over chętnie odczytał, co zobaczył. Jak jednak wiadomo, OCR bywa zawodny. Nie dziwcie się więc, że atakiem śmiechu obudziłem Kamila w sąsiednim pokoju, gdy Zosia przeczytała:
"Instalowanie aktualizacji (84 procent). Nie wyłączaj hamburgera."
Od razu przypomniał mi się pewien wirus z jeszcze XX wieku zdaje się, który wyświetlał na ekranie komunikat:
"I'm hungry. Put a hamburger into the disk drive."
Co można przetłumaczyć:
"Jestem głodny. Włóż hamburgera do stacji dysków."
No cóż, jak widać, komputery też mają swoje potrzeby.
Pozdrawiając z Zakopanego,
Dawid Pieper
Śp. Prof. I.

15 komentarzy

  1. Hamburger w stacji dysków najlepszy, kroplówka zamiast Krupówek też mnie rozbawiła. Co do firanki, to
    z opisu domyśliłam się, że to sukienka, zanim doszedłeś do puenty. Ale nie mów mi, że do wpisu zainspirowała
    Cię nasza wymiana wiadomości o drzewach i trzepakach 😀

  2. Nie wyłąączaj hamburgera mnie rozwaliło. Jesteś bardzo pomysłowy, jak kiedyś do Ciebie w końcu przyjadę, to muszę zobaczyć ten maszt. A co do Wadowic, to naprawdę, naprawdę zazdroszczę, bo chciałam od zawsze tam pojechać, ale nigdy nie miałam z kim i niestety nigdy mi się to nie udało. Naprawdę, ogromna szkoda. Natalio, nie należy jeść nic, ani pić, jak się czyta bloga Dawida, bądź jak się spędza czas z Dawidem. Mnie na szczęście się nic nie stało, znaczy, nie zaksztusiłam się ani nic z tych rzeczy, ale… yyy… jest to możliwe, ze śmiechu. 😀 Ale za to się Ciebie lubi, Dawidzie, także się nie martw. Dziwnym byłoby, gdybyś nagle znormalniał. 😀

  3. Godne podziwu talenty konstruktorskie. Robi wrażenie. Twoja nienormalność też, chociaż po tylu latach
    w Twoim bliskim otoczeniu takie historie dziwią mnie coraz mniej. Co do lego, mam kolegę o rok młodzego,
    który lego się pasjonuje. Ma pełno różnych zestawów w pokoju, po prostu całe regały.
    I też buduje z nich różne ciekawe rzeczy, choć chyba nie aż tak pomysłowe. Swoją drogą, jak pisałeś o
    wizycie w domu Jana Pawła II przebiegło mi przez myśl, żeby cię zapytać, jaki kierunek filozoficzny on
    reprezentował? 😛 Jak mógłbym przegapić taką okazję, skoro sam zacząłeś? 🙂 Oczywiście Żartuję. 😀

  4. Lubię czasem żartobliwą formę popełniłem wpis. 😀
    Czy maszt żyje? Wątpię, ale pytaj Radka, to on miał ten statek, zostawiłem mu go.
    A w jego rękach różne dzieła mają dziwną tendencję do ulegania destrukcji.

  5. Nie mów: popełniłem wpis! xddd. Wcale nie psujesz rzeczy tak często, jak ci się wydaje, tak a propos,
    masz ten maszt jeszcze? Nie rozwalaj go, chcę zobaczyć! xd. A poza tym, nie przesadzaj, wcale nie prawda,
    że to takie dziwne, że tyle budujesz, ja nie mam zdolności żadnych, a i tak siedziałam 2 h i zbudowałam
    z EMilą z klocków magnetycznych bardzo łądny, kilorowy domek. :p
    Ja też kiedyś miałam wręcz odruch sprawdzania,, czy na coś się da wejść, czy nie. I u nas w internacie
    np. do tej pory żałuję, że nie spróbowałam do grupy wejść nie po schodach, tylko po drugiej stronie barierki,
    byłoby to stosunkowo proste, a jakoś mnie bawiło. xd

  6. A i Natalio.
    Właśnie po to stworzyłem kategorię „O życiu, wszechświecie i całej reszcie z przymrużeniem oka”, ażeby uchronić przed takimi wypadkami, jak twoje udławienie się. Jest ostrzeżeni. 😀

  7. Shel, to znaczy, powiem tak.
    Jak mnie lepiej poznasz, to przestaną ciebie takie rzeczy dziwić w moim wypadku.
    Mnie za grosz nie dziwi, że ja się nie zorientowałem, że to sukienka szczególnie, że raczej często styczności z takimi strojami nie mam.
    Mnie zastanawia kompletnie inna rzecz. Jakim cudem ja ją zawiesiłem? 😀
    Skrzypenko, hmmm, o którym statku mówisz? Tym na silnik?
    Matius, ja się za grosz nie martwię. I to chyba jest najgorsze. 🙂
    A maszt, mówiłem już z czego. Do wałka lego zamocowana sprężynka i sznurek do odchylania kartki papieru, nitka przełożona przez małe wycięte w kartce dziury, by nie rozerwać kartki i rozłożyć równo siłę.
    Rurka przywiązana do kartki w ten sposób, że kręcąc korbką, element lego, nawijało się rurkę wokół kartki i refowało żagiel.
    A patyczki od lodów służyły do stabilizacji konstrukcji, trzeba w nich naciąć otwory i przywiązać do żagla, bo inaczej się przewraca. 😀
    A patyczki od lodów służyły do stabilizacji konstrukcji, trzeba w nich naciąć otwory i przywiązać do żagla, bo inaczej się przewraca. 😀

  8. No najbardziej rozwaliła mnie chyba ta sukienka 😀 ja nie wiem jak ty to żeś zrobił 😀 prawie bym się udławiła jedzeniem… wniosek z tego na przyszłość? Nie jeść niczego/ nie pić niczego gdy się czyta twojego bloga 😀

Dodaj komentarz

EltenLink