Przyznam, że długo miałem problem z opublikowaniem tego wpisu – dobre pół godziny biłem się z myślami i już prawie go skasowałem, po prostu ze strachu, bo nie czuję sie tak jak kiedyś, pisząc na Eltenie. Czuję, że daję tylko broń do ręki tym, którzy chcą mnie zranić, ale… Co tam.
Gdy wracam do domu, tego w Bolszewie, mam wrażenie, że wszystko, na każdym kroku mówi mi: „Już tu nie mieszkasz”. Nie, nie chodzi o rodzinę, oni to dostrzegają, ale nie pokazują, starają się nie pokazywać. Ale przedmioty… Gdyby mogły mówić, pewnie by mówiły, że to już nie do końca moje miejsce.
Dziś odczułem to bardzo silnie, szukając kropli do oczu w jednej z szuflad. Gdy przyjeżdżam do domu, widzę, że ktoś, pewnie mama, dba o mój pokój. Nie ma tu kurzu, nie ma zapachu stęchlizny… A jednak wszystko leży tak, jak pozostawiłem to, wyjeżdżając 29 grudnia. No może wszystko wyłączywszy sukienkę, którą Julita miała ubraną na osiemnastce Szymona dzień przed wyjazdem, a którą zostawiła z prośbą, by rodzice przywieźli w wolnej chwili do Warszawy.
Jako, że tym razem raczej sami poruszaliśmy się po Londynie, grajków nie nagrywałem, ale uznałem, że chociaż jednego trzeba – stacja metra Bank, 5 stycznia
To gdzie to nas wywiało
Pieśń
Pieśń
Jak łza – bez skazy – trwała pieśń,
zasnuta mglistym świtem,
co skrywa gdzieś nieznaną treść,
Era stacjonarek
Są dni, kiedy żałuję, że era komputerów stacjonarnych dobiega końca. Żałuję, choć zdawałoby się, że czasy nadeszły lepsze.
Laptopy są znacznie mniejsze, lżejsze, zużywają mniej prądu. Aby podłączyć dysk zewnętrzny, nie trzeba sięgać pod biurko, bo port USB znajduje się zaraz koło klawiatury; nie trzeba ciągnąć kabla od słuchawek od biurka; nagłe zniknięcie prądu już niestraszne; jest ciszej, przyjemniej… A jednak w tych starych skrzynkach pod biurkami jest coś – coś z nostalgii, wspomnień, ale i… tych czasów, kiedy ludzi nie byli jeszcze tak skwaszeni Internetem…
Komputer u nas w domu był od zawsze, od moich narodzin – tata ukończył studia informatyczne. Była to niezmiernie potężna maszyna z Windowsem 95, procesorem 386 i o porywającej pojemności dysku 1,8GB.
Pierwszy swój własny komputer otrzymałem w zerówce, ze starego programu „Komputer dla Homera”. Ten miał już dysk 80GB, procesor Intel Dualcore i 2GB RAM. Cóż to była za maszyna! System pod wpływem moich drobnych udoskonaleń trzeba było reinstalować przynajmniej ze pięć razy, a na koniec udało mi się nieodpowiednią zmianą rejestrów w BIOSie spalić zasilacz. Do dziś nie wiem do końca, jak to zrobiłem.
Komputerowe wspominki
Składam ja na zlecenie komputer kolejny do firmy taty… Zamawiałem więc dziś części, a jedną z nich był napęd optyczny. Z niejakim uśmiechem odkryłem, że choć dynamika rynku nagrywarek spadła, wciąż wybór jest dość duży. Za to nikt już niestety nie pamięta o tak niegdyś popularnym i dla niewidomków użytecznym standardzie Lightscribe.
Miałem ja kiedyś zwyczaj nagrywania płyt niezliczonych ilości – głównie dlatego, że po nagraniu jednej kopii, natychmiast taki nośnik gubiłem, w efekcie czego w trakcie wielkiej segregacji po maturze odkryłem siedem krążków z Hirenem, pięć z Windowsem 7, 8 z Windowsem PE… I tak dalej.
Nagrywanie płyt miało jednak i bardziej sensowny wydźwięk. I to wydźwięk dosłowny, bo wszak tak się przegrywało książki na podróż. To była podstawówka, kiedy byłem szczęśliwym użytkownikiem tworu zwanego Discmanem. Przyznam, że jestem bardzo ciekaw, ilu młodszych czytelników tego bloga pamięta, czym był discman. I paradoks poprzedniego zdania polega na tym, że ja sam za starego uważany być w żadnym razie nie mogę.
Faktem w każdym razie jest, że płyt u mnie w domu zawsze przewalało się sporo, a i teraz mam ich w szufladzie przynajmniej ze dwie setki. Znaleźć tam można kolejne kopie książek, systemów operacyjnych, ale i perełki takie, jak oryginalny dysk z programem Nero 6, Officem 2003 czy starą dobrą Ivoną 16kHz.
Kocie, czyli napisałem głupią gierkę, z dedykacją dla dwóch Purzyków
Postanowiłem nieco poćwiczyć pisanie aplikacji w Javascripcie. No i napisałem taką głupiutką gierkę.
Z dedykacją dla D i L. 🙂
https://elten-net.eu/kocie
Instrukcyja lingwistyczna
Poradnik robienia z siebie pośmiewiska językowego na przykładzie PKP Intercity.
Czy można połączyć pozorną biegłość językową z robieniem z siebie obiektu pobłażliwych spojrzeń? Oczywiście! Dzięki temu poradnikowi dowiesz się, jak brzmieć zaawansowanie dla wszystkich nieznających języka angielskiego, a ze strony pozostałych otrzymywać drwiące uśmieszki. Wszystko zamknięte w dziesięciu przystępnych punktach.
U nas bez zmian
Siedzę sobie właśnie na dworcu PKP Gdynia Główna, czekając na pociąg do Warszawy, który odjeżdża za godzinę. Jestem więc sobie na ławeczce na hali głównej, korzystając z darmowego (woooow) Wi-Fi o klarownej nazwie _PKP_WIFI.
Ławeczka jest drewniana, ale podbita jakąś skórą, szeroka i bardzo, przyznaję, wygodna.
Z prawej strony słyszę rozsuwające się co chwila drzwi prowadzące na pl. Konstytucji, przede mną zaś kolejkę do kas.
Za mną znajduje się największa restauracja MCDonald w Polsce, na hali ludzi są setki (lekko licząc).
Pod halą główną znajduje się teatr Gdynia Główna, a także bardzo dobra kawiarnia.
Pochwała
Muszę wam coś wyznać.
Często się mówi, że prawdziwych rycerzy nie ma, że wszystkie cnoty są fałszem.
Poznałem jednak, że nie jest to prawda. Są ludzie wytrwali, skromni, pracowici, każdego dnia wykonujący tak rzetelnie swe obowiązki…
Choć nie spotykają się z wdzięcznością, ich dorobek jest nieustannie niszczony, oni się nie poddają. Nie słychać od nich ani słowa skargi, nie stają w protestach przed Parlamentem, nie piszą o nich w gazetach.