Egzamin zdany celująco (Fanfik Świat Dysku)

Powinien zabrzmieć opadający ton, posępny ryk trąby albo chociaż przyzwoity i, zawsze okultystycznie odpowiedni, dźwięk grzmotu. Złodziejom jednak zawsze brakowało poczucia dramatyzmu, narratorowi niestety pozostawiono więc jedynie szczekanie psa, donośne głosy akompaniujące kłótni woźniców o pierwszeństwo na drodze i cichutkie skrobanie metalu o skórzaną kurtkę Steff, która dziś pewna była jednego: egzamin z kradzieży kieszonkowych… Czytaj dalej Egzamin zdany celująco (Fanfik Świat Dysku)

Z kanonu Rivskich opowieści: Nowy rok szkolny

Niewiele to opowiadanie ma może sensu, ale przecież szkoła to nie jest (nawet w wypadku takiej szkoły) tylko Quidditch i machanie różdżkami.
Przy okazji chcę poinformować, że utworzyliśmy grupę na Eltenie, w której rozwijamy całą otoczkę Rivską. Osoby zainteresowane dołączeniem zapraszam do pisania prywatnie, mamy już coś koło trzydziestu tekstów o nauczycielach, uczniach czy różnych ciekawostkach. 🙂
Bardzo dziękuję mojemu liceum, Bukowej, za inspirację. Owszem, początki roku szkolnego wyglądały u nas bardzo podobnie, choć troszkę podkoloryzowałem.

Jak to Hogwart z Polską chciał współpracować

Wiele stron liczy w sobie „Historia Hogwartu”, a jednak wśród obszernych rysów pióra pani profesor Bagshot występują liczne luki, niedopowiedzenia. Nie ma z resztą w tym niczego zaskakującego, część historii uległa zamazaniu w pamięci kolejnych pokoleń czarownic i czarodziejów, inne jej odcinki uznała autorka za nieważne, wszak księga i tak już gruba, a próba przedstawienia wszystkich annałów doprowadziłaby prawdopodobnie do tego, że uczniowie pokroju pani Granger nie mieliby już naprawdę czasu na sen, byle zdążyć przeczytać całość powieści w ciągu siedmiu lat edukacji; z resztą obrońcy praw zwierząt natychmiast zawnioskowaliby o zakaz rozprowadzania literatury tych rozmiarów przez sowy – w przekonaniu, że niehumanitarne jest kazać dźwigać żywym stworzeniom takie ciężary. Powszechnie jednak uważa się, że są i takie zdarzenia, które autorka pominęła celowo, a przecież to one odkrywane są często przez ich świadków jako prawdziwą, najciekawszą historię szkoły i jej absolwentów.
Różne opinie krążyły o Minervie McGonagall – o czym z resztą doskonale wiedziała sama zainteresowana. Jedni jej nienawidzili, inni uwielbiali, każdy jednak był przekonany, że to surowa, bezwzględna, choć przy tym bardzo uczciwa nauczycielka. Przyznać tu z drugiej strony należy, że niezależnie od jej prawości czy uczciwości, jakoś nikt Gryfonom opiekunki nie zazdrościł – już chyba lepiej mieć stronniczego Snape’a, który nie przepuści okazji, by dodać tych kilku punktów swym podopiecznym, niż panią profesor, która miała zasłynąć w historii szkoły jako ta, która przez cały okres działania placówki, rok w rok odejmowała swojemu domowi więcej, niż mu dodawała. Niezależnie jednak od tego, bano się jej straszliwie, a marny los tego, kto podjąłby się w jej obecności zrobić cokolwiek stojącego w sprzeczności z regulaminem szkoły. Być może inne byłoby spojrzenie na tę sprawę, gdyby uczniom dane było obserwować profesor transmutacji tego dnia. Niestety albo stety, żaden z uczniów Hogwartu zdarzeń tych nie widział, a więc profesor M na zawsze miała pozostać postrachem Hogwartu.
Historia nasza rozpoczyna się pewnego upalnego dnia. Słońce wisiało jeszcze nisko nad Ziemią, wczesnymi promieniami rozpraszając ostatnie cienie nocy, pierwsi ludzie wychodzili na ulice w pogoni codziennych spraw. Niewiele jednak cudów w roztaczającej się wokół scenerii dostrzegała profesor McGonagall. Nie chodziło tu jednak o to, by nauczycielka nie potrafiła radować się pięknem świata, a raczej o to, że w owej chwili znajdowała się w mało wyjściowym stanie, oględnie rzecz ujmując. Aportowała się w rzece, tak właśnie kończą się niedokładności pokazanych zdjęć. Obecnie, cała mokra, w nadziei, że woda nie przemoczy dokumentów w jej teczce, próbowała wydostać się na ląd, walcząc z własnym odziankiem, uciekającymi jej z rąk przedmiotami i rybkami, które chyba uznały to za całkiem niezły widok. W końcu jako tako oswojona z nietypowymi warunkami, pół leżąc, pół płynąc skierowała się w stronę brzegu, mijając kilka mugolskich łodzi, ale… nic z tym.

Z kanonu Rivskich opowieści: Gdy nie ma w szkole dzieci, to jesteśmy niegrzeczni

Nic takiego, od, kolejna miniaturka: zwykły wieczór nauczycielski w Rivii.
Raz jeszcze zachęcam do współpracy nad projektem!
Drzwi uchyliły się i do pokoju weszła profesor Czarnecka.
– Dobry wieczór! – Zawołała wyraźnie zmęczonym głosem i usiadła ciężko na najbliższym krześle, odkładając na stole stos książek.

Z kanonu Rivskich opowieści: transmutacja pozorna

Taka miniaturka, bo naciskają na mnie, by coś napisać. 🙂
– […] Podstawowa różnica między prawdziwą transmutacją jednej formy życia w inną, a przemianą pozorną opiera się na budowie tkanek. Nasze poruszające się kubki nie tyle zyskiwały zdolność życia, co nabywały umiejętność poruszania się. Prawdziwe przekształcenie jednego stworzenia w inne, na przykład żuka w motyla, wymaga dogłębnego zrozumienia tego, co sprawia, że żuk jest żukiem, a motyl motylem. Tym będą się zajmować Ci z was, którzy zdecydują się na specjalizację transmutacyjną i dotrwają do ósmego roku. My jednak tym czasem zastanówmy się, w jaki sposób upozorować, że ten talerzyk nabył umiejętność latania.

Melodia

Melodia była cicha, jak zawsze. Cicha, delikatna, smutna rozbrzmiała, gdy smyczek raz jeszcze dotknął instrumentu. Była słaba, ale nie stanowiło to przeszkody, są bowiem obrazy, dla których odległość nie istnieje. Niosły muzykę w dal krople padającego deszczu, niosły ją w dal gałęzie drzew szumiących pośród lasu, niosły ją w dal fale biegnące po morzu, niosły ją w dal wreszcie myśli i wspomnienia. Niesiona przez lekkie podmuchy wiatru opadała melodia wraz z deszczem tam, gdzie miała, choć było to tak daleko.
Który to raz? Dziesiąty? Setny? Nikt tego nie wie. Nie wie tego nawet dłoń dotykająca skrzypiec. Nie wie tego wiatr, choć pamięta pierwszy i każdy następny koncert tak dokładnie, jakby było to wczoraj. A może było to wczoraj? Dla pewnych obrazów przeszkodą nie jest i czas.
Raz po raz buki trwające na warcie melodii, której nikt nie słucha, opowiadają historię ludziom, biegnącym w pogoni za dniem. Czasem zdaje się, że już ktoś zrozumiał, ktoś przystanął, wsłuchując się w głos lasu. Potem jednak rusza dalej, nie mogąc lub nie chcąc usłyszeć słów pośród liści. Czasem ptaki, które siedzą na gałęziach buków próbują zaśpiewać o skrzypcach brzmiących wśród nocy, ale i ich nikt nie słucha. Nie słucha ni morza szumiącego, ni wilków wyjących. A przecież każde z nich próbuje opowiedzieć tę samą opowieść.
Nikt już nie pamięta, kiedy niewyraźna postać dziewczyny pojawiła się w lesie pierwszy raz. Stanęła na klifie i spojrzała na morze, to zaś na zawsze zapamiętało obraz jej twarzy, przepięknej, ale i wyrażającej smutek, jakiego świat jeszcze nie znał. Łzy, które wtedy spłynęły wśród fal, pozostały solą w morzu na zawsze. Potem, odwróciła się od morskiej piany, by nigdy więcej na nią nie spojrzeć, usiadła na przewróconym pniaku i trwała tak, nim nie zaszło Słońce, a na niebie nie pojawiły się pierwsze konstelacje. Gdy zaś zalśniły gwiazdy, wyjęła skrzypce i dotknęła instrumentu smyczkiem.
A potem grała o żalu i nadziei, o chłodach zimy i deszczach jesieni, gorącu lata, aż wreszcie o zieleni wiosny. Grała długo i niestrudzenie, choć noc była zimna, a deszcz zlepił jej włosy i zalał sukienkę. Grała póki Słońce znów nie zajaśniało za widnokręgiem. Nikt jednak nie przyszedł prócz ptaków, które, zbudzone, wsłuchały się w melodię; prócz zwierząt, które położyły się pod drzewami na polanie, oczarowane muzyką.

Błękitny ogień

No i stało się, napisałem tekst, który zapowiadałem.
Przynoszę go wam w wersji oryginalnej, celowo, bo jak zacznę poprawiać, to z poprawkami nie skończę do końca roku.
Uznajcie to za taką literacką próbę powrotu do formy, mam nadzieję, że dam wam coś do myślenia.

Zgaszona nadzieja

Dobry wieczór.
Nie wiem czy tekst ten można nazwać opowiadaniem, jest bardzo krótki, ale nie ma sensu jego dalsza rozbudowa.
Oddałem w nim wszystko, co chciałem. Szczerze wątpię czy będzie ciepło przyjęty, ale trudno, kiedyś ktoś mi powiedział, że pisać powinno się to, co się myśli, a nie to, co się ma spodobać.
Mimo wszystko ciekaw jestem waszych komentarzy, o ile ktokolwiek na siłach się poczuje, by komentarz tutaj umieścić.
Inspiracją dla opowiadania był sen, który przyśnił mi się kilka tygodni temu, choć niniejsze opowiadanie nie jest jego treścią.. Sen ten był tylko źródłem pomysłu.

EltenLink