Kilkukrotnie wspominałem na tym blogu o pewnym weekendzie, który należy uznać za ósmy cud świata, przede wszystkim za to, że w ogóle go przeżyłem.
Jak to już w moim wypadku bywa, napisanie o czymś w terminie w miarę aktualnym jest czynem prawdopodobnie nieosiągalnym, a zatem doceńcie, że minął mniej, niż miesiąc.
Bo na przykład takiej wymiany do Bad Marienberg wciąż nie opisałem, choć opisać ją obiecałem… 6 marca zeszłego roku.
Pewnego piątku wsiadł Dawid do pociągu odjeżdżającego z Gdyni Głównej w kierunku Warszawy. I tak zaczęła się podróż w nieznane.
Kategoria: Pamiętnik
Wielkie zmiany
Obudziłem się dziś z myślą, że muszę dokonać wielkich zmian w swoim życiu.
Nie wiem i nie wiem czy chcę wiedzieć, co mi się śniło.
Ale, skoro dokonywać wielkich zmian, to dokonywać wielkich zmian.
Jeszcze nie wiem jakich, ale coś się wymyśli.
Jakieś propozycje?
Dawid w wielkim mieście, czyli baaaardzo spóźniony wpis
Pewnego dnia informatyk złowił złotą rybkę. Ta, jak zawsze, zgodziła się spełnić jego życzenie, jeśli tylko ją wypuści.
Informatyk – jako, że serce miał złote – zaraz poprosił o pokój na świecie.
Rybce jednak na to zrzedła mina. Poprosiła o pokazanie jej mapy.
Informatyk zrobił, jak kazała.
Rybka, przyjrzawszy się zarysowi świata, niepewnie rzekła:
Grzebanie w starociach, czyli resuscytacja twardego dysku, tego nie róbcie w domu… to nic, że ja to w domu robiłem!
Znalazłem w piwnicy dwa stare dyski z interfejsem ATA. Każdy, kto mnie zna wie, że nie byłbym sobą, gdybym od tamtej pory nie czekał sposobności, by tylko je przejrzeć. No więc, w ramach odstresowania przedmaturalnego, do dzieła.
Na pierwszy ogień poszedł ten wyglądający na nowszy. Nie było na nim wyraźnego chłodzenia, w przeciwieństwie do drugiego, wyglądał bardziej nowocześnie, choć nadal dość staroświecko w porównaniu nie tylko z dyskami półprzewodnikowymi, ale i starymi talerzami szeregowymi.
Niestety, nie jestem w posiadaniu żadnej kieszeni dla dysków ATA. Coś mi świta, że chyba mam przejściówkę SATA na ATA, ale musiałbym pogrzebać w starych kablach w piwnicy i wcale nie miałbym pewności czy ją znajdę ani czy będzie działała, albowiem gdyż ostatnio użytkowana była jakoś z dziesięć lat temu.
Zdecydowałem się więc na prostsze rozwiązanie, a więc użycie jedynego komputera w domu, który ma jeszcze interfejs ATA na pokładzie. Komputer kupowany zdaje się w roku dwa tysiące siódmym posiada dyski SATA co prawda, ale tak się szczęśliwie złożyło, że był to rok przejścia między interfejsami, a więc na płycie głównej ma jeszcze stare złącze.
Koszmar przedmaturalny
Czy przejmuję się maturą? Jasne, że tak, skoro nie mogłem spać z lęku przed testem gimnazjalnym i przyszedłem na niego jakoś po czterech godzinach snu, to przy maturze musi być tym gorzej. W poniedziałek na przykład śniło mi się, że zapomniałem na matematyce jak policzyć pole trójkąta, tak, nie żadnych wzorów na różniczkowanie, pola trójkąta. Nawet tamten sen nie może jednak równać się z koszmarem, jaki spotkał mnie nocy dzisiejszej, a który po prostu wymaga tu opisu, bo z jednej strony mnie wciąż przeraża, ale z drugiej już zaczynam się z niego podśmiewać, a po maturze na pewno pozostanie z niego już tylko warstwa komiczna.
Śniło mi się, że obudziłem się dczwartego maja, to jest dnia, gdy piszemy maturę z języka polskiego. Zaspany spojrzałem na iPhonea i usłyszałem, o zgrozo, dwudziesta druga.
Przez chwilę miałem nadzieję, że po prostu tak krótko spałem, spojrzenie na kalendarz jednak przekonało mnie w grozie całej sytuacji, był czwartego maja roku pańskiego dwutysięcznego osiemnastego, matura z polskiego skończyła się dziesięć godzin wcześniej.
Czem prędzej pobiegłem do góry, by dopytać się rodziców, dlaczego mnie nie obudzili skoro nie wstałem, a miałem mieć maturę. Mama odpowiedziała mi jednak, że zapomniała o mojej maturze, a wyglądałem na zmęczonego i nie chciała mnie budzić.
I pędzi pan Tadeusz strapiony, ponury, jak stryjowi rzec, myśli, że nie zdał matury. – Coś się kończy, coś się zaczyna, czyli: żegnaj, szkoło.
Wiele słów mogłoby posłużyć do opisania stanu, a raczej chaosu, który panował na sali gimnastycznej pierwszego liceum Ogólnokształcącego w Wejherowie. Z pewnością nie zaliczałyby się jednak do nich sformułowania takie, jak „cisza” i „spokój”. Przeciskając się pomiędzy ośmiema setkami przedstawicieli człowieka ponoć rozumnego, Dawid był pewien tylko jednego, jeśli uda mu się przeżyć, a śmierć z powodu niedotlenienia nie była tu znowu tak nieprawdopodobnym scenariuszem, będzie to cud godzien utrwalenia w szkolnej kronice.
W końcu dotarł na miejsce, klasa pierwsza G, G jak głąby, jak kilka miesięcy później miał rozwinąć ten skrót przyszły gospodarz klasy. Rok szkolny 2015-2016 nie rozpoczął się jednak od przemowy dyrekcji, wyjścia pocztu sztandarowego, przemowy nauczyciela, przeciwnie, zaczął się od pytania usłyszanego od nieznanej Dawidowi w owym czasie dziewczyny, dużo później miał się dowiedzieć, że niewiasta owa na imię ma Kinga.
– Wiesz może, która czapka jest twoja? – brzmiało to pytanie.
Trzeba przyznać, że było ono dla Dawida kompletnym szokiem, nie pozostało mu więc nic innego, jak niepewnie zapytać, o czym do niego mówią. Odpowiedziało mu jedynie ciężkie westchnienie.
I tak oto pierwsza scena, jaka rozegrała się w licealnej edukacji Dawida Piepera, stała się niejako wizytówką całokształtu pracy szkoły, to znaczy nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał i, wreszcie, nikt nic nie wiedział.
1000
1000 dni pozostaje do matury.
W powyższym zdaniu nie ma ani słowa nieprawdy.
Tak, ze wszystkiego zdałem, tak, podchodzę do matury 4 maja b.r.
Czyli za 1000 dni.
I z tej myśli czerpię pocieszenie.
Bardzo nieprofesjonalny skan FM Nokią E52
Staroć się ładuje
Moim pierwszym telefonem, który dostałem w roku 2008, była Nokia E51.
Na blogu Daszka obiecałem skan radiowy z tego starego i leciwego telefonu. Plan jednak się nie powiódł, bo nie wiem, gdzie od tamtego telefonu podziała się ładowarka, pewnie w weekend poszukam, gdzieś na pewno ona jest.
Tym czasem zaś ładuję mój drugi telefon, który służył mi bodaj najdłużej.
Nokia E52, wydana w roku 2009, przeze mnie użytkowana zaś od 2011 do 2015, co daje cztery lata.
To był naprawdę dobry telefon moim zdaniem.
Bardzo skrótowo o ostatnim tygodniu, czyli dobranoc
Do matury pozostaje dwanaście dni, a mnie z tego powodu chyba kompletnie odbiło.
Nie dość, że w autobusach słyszę prośby o popcorn wypowiadane zamiast nazw przystanków, to jeszcze kupuję kury, tak, żywe kury, a i także spotykam się z Mają w Warszawie – to nic, że bilety kupowałem w dzień poprzedzający sam wyjazd, a jeszcze dziewięć dni temu w ogóle o możliwości takiego wyjazdu nie myślałem.
W świetle powyższego blednie nawet fakt, że udało mi się zgubić w drodze do szkoły tak, iż wylądowałem w innej części miasta.
A to wszystko w ciągu jednego tygodnia.