Niewiele to opowiadanie ma może sensu, ale przecież szkoła to nie jest (nawet w wypadku takiej szkoły) tylko Quidditch i machanie różdżkami.
Przy okazji chcę poinformować, że utworzyliśmy grupę na Eltenie, w której rozwijamy całą otoczkę Rivską. Osoby zainteresowane dołączeniem zapraszam do pisania prywatnie, mamy już coś koło trzydziestu tekstów o nauczycielach, uczniach czy różnych ciekawostkach. 🙂
Bardzo dziękuję mojemu liceum, Bukowej, za inspirację. Owszem, początki roku szkolnego wyglądały u nas bardzo podobnie, choć troszkę podkoloryzowałem.
I to jest paradoks
Kiedy na stacji metra Politechnika, na linii M1, między Centrum a Polem Mokotowskim, schodzicie na schodach od strony ul. Nowowiejskiej, znajdziecie taką fajną, ładną prowadnicę. Pozorne jednak tylko jest jej piękno, bo w istocie złośliwa jest i niesłowna, jeśli bowiem nie zapracujecie naprawdę dobrze laską, to zaraz będziecie mogli rozcierać kolana i łokcie.
Gdy zaś już się podniesiecie z posadzki, otrzepując się z kurzu, odkryjecie, że przed wami znajduje się plan stacji, naturalnie większy od słupka i postawiony centralnie na prowadnicy.
Po jego dokładnym przestudiowaniu dowiecie się, że znajdujecie się na stacji Politechnika, jakbyście nie byli pewni, czy to przypadkiem nie jest London Bridge, a w dodatku, że z lewej strony jadą pociągi w kierunku na Młociny, z prawej zaś na Kabaty. To nie tak, że to samo napisane jest na poręczy schodów.
To jeszcze jednak nic. Kiedy bowiem wybierzecie się przypadkiem na wycieczkę w moje rodzinne strony, do miasta Gdynia, pójdziecie na klif Orłowski – a konkretnie na sam koniec jego mola – i wyciągniecie rękę, pod palcami natraficie na brajlowską tabliczkę, a na niej odczytacie dwa słowa.
I, wsłuchując się w kwilenie mew i szum fal uderzających o brzeg, wąchając zapach soli, czując bryzę na twarzy, odczytacie…
Prawie roczek
Wiecie, że dokładnie za tydzień minie rok od momentu, gdy pierwszy raz zobaczyłem swoje (przyszłe w owym czasie) mieszkanko na Powiślu? Tyle się od tego czasu zmieniło, że aż trudno w to uwierzyć. Wiele się nauczyłem, wiele też zebrałem doświadczeń – dobrych i złych.
Kilka razy przychodziło mi na myśl spisywanie tu tych drobnych wyzwań, by komuś kiedyś posłużyły przy usamodzielnianiu się, ale okazało się to niemożliwe. Nie wiedziałem, co, o czym i jak pisać. A przecież taka skarbnica wiedzy i porad byłaby nieoceniona.
W Warszawie nie miałem znajomych, rodziny, przyjaciół i przyznam, że… to była jedna z gorszych rzeczy, choć też i duża szkoła.
Jak się było wysłanym po głupie zaświadczenie do dziekanatu na drugi koniec miasta, to nie było wyjścia, trzeba jechać na drugi koniec miasta i pytać, bo nikt nie pomoże.
„Na morzu burza hula” we wspólnym wykonaniu z Julitą, no bo ma w domu pianino
Baaaardzo nastrojone pianino
Jak to Hogwart z Polską chciał współpracować
Wiele stron liczy w sobie „Historia Hogwartu”, a jednak wśród obszernych rysów pióra pani profesor Bagshot występują liczne luki, niedopowiedzenia. Nie ma z resztą w tym niczego zaskakującego, część historii uległa zamazaniu w pamięci kolejnych pokoleń czarownic i czarodziejów, inne jej odcinki uznała autorka za nieważne, wszak księga i tak już gruba, a próba przedstawienia wszystkich annałów doprowadziłaby prawdopodobnie do tego, że uczniowie pokroju pani Granger nie mieliby już naprawdę czasu na sen, byle zdążyć przeczytać całość powieści w ciągu siedmiu lat edukacji; z resztą obrońcy praw zwierząt natychmiast zawnioskowaliby o zakaz rozprowadzania literatury tych rozmiarów przez sowy – w przekonaniu, że niehumanitarne jest kazać dźwigać żywym stworzeniom takie ciężary. Powszechnie jednak uważa się, że są i takie zdarzenia, które autorka pominęła celowo, a przecież to one odkrywane są często przez ich świadków jako prawdziwą, najciekawszą historię szkoły i jej absolwentów.
Różne opinie krążyły o Minervie McGonagall – o czym z resztą doskonale wiedziała sama zainteresowana. Jedni jej nienawidzili, inni uwielbiali, każdy jednak był przekonany, że to surowa, bezwzględna, choć przy tym bardzo uczciwa nauczycielka. Przyznać tu z drugiej strony należy, że niezależnie od jej prawości czy uczciwości, jakoś nikt Gryfonom opiekunki nie zazdrościł – już chyba lepiej mieć stronniczego Snape’a, który nie przepuści okazji, by dodać tych kilku punktów swym podopiecznym, niż panią profesor, która miała zasłynąć w historii szkoły jako ta, która przez cały okres działania placówki, rok w rok odejmowała swojemu domowi więcej, niż mu dodawała. Niezależnie jednak od tego, bano się jej straszliwie, a marny los tego, kto podjąłby się w jej obecności zrobić cokolwiek stojącego w sprzeczności z regulaminem szkoły. Być może inne byłoby spojrzenie na tę sprawę, gdyby uczniom dane było obserwować profesor transmutacji tego dnia. Niestety albo stety, żaden z uczniów Hogwartu zdarzeń tych nie widział, a więc profesor M na zawsze miała pozostać postrachem Hogwartu.
Historia nasza rozpoczyna się pewnego upalnego dnia. Słońce wisiało jeszcze nisko nad Ziemią, wczesnymi promieniami rozpraszając ostatnie cienie nocy, pierwsi ludzie wychodzili na ulice w pogoni codziennych spraw. Niewiele jednak cudów w roztaczającej się wokół scenerii dostrzegała profesor McGonagall. Nie chodziło tu jednak o to, by nauczycielka nie potrafiła radować się pięknem świata, a raczej o to, że w owej chwili znajdowała się w mało wyjściowym stanie, oględnie rzecz ujmując. Aportowała się w rzece, tak właśnie kończą się niedokładności pokazanych zdjęć. Obecnie, cała mokra, w nadziei, że woda nie przemoczy dokumentów w jej teczce, próbowała wydostać się na ląd, walcząc z własnym odziankiem, uciekającymi jej z rąk przedmiotami i rybkami, które chyba uznały to za całkiem niezły widok. W końcu jako tako oswojona z nietypowymi warunkami, pół leżąc, pół płynąc skierowała się w stronę brzegu, mijając kilka mugolskich łodzi, ale… nic z tym.
Nowy członek kółka?
Pisarska historia
Słonko już dawno skryło się za horyzontem, wszystkie grzeczne dzieci położyły się spać… No cóż… Nigdy nie udawałem, że jestem grzecznym dzieckiem.
Z resztą nie jestem w tej kwestii osamotniony, za oknem bowiem właśnie ktoś wysiadł z samochodu i, zanosząc się kaszlem, szuka kluczy.
Zainspirowany wpisem na „Grajdołku Elanor”, postanowiłem opowiedzieć wam o mojej drodze pisarskiej. Kto wie, może komuś przypadkiem z czymś pomogę.
Papierowy Lew
Jak napisać kolejną część Harryego Pottera
Ja nawet polubiłem Harry’ego Pottera, a już na pewno jego uniwersum, które jest z różnych przyczyn prostym do pisania fanficków (prostszym na pewno niż np. Śródziemie).
Daleko jednak tej książce (w mych oczach) do pozycji na liście wybitnych, a nawet bardzo dobrych. Powiedziałbym, że to książka co najwyżej dobra. Nie zdobyła mnie ani językiem, ani pomysłową fabułą, ani trudną psychologią (z nielicznymi wyjątkami).
Jakoś jednak świat ją pokochał. Ten tekst powstał krótko przed premierą „Przeklętego Dziecka” i był swego rodzaju drwiną z podniecenia, jakie opanowało ludzkość na wieść o nowym dziele pani Rowling.
Niestety, prawda okazała się jeszcze gorsza.